Przenosimy się do futurystycznego miasta Rengkok. Tam królują wszelkiej maści wszczepy i inne nowoczesne (i jednocześnie zniewalające) udogodnienia. Tak samo jak zresztą niebotycznie wysoki wskaźnik przestępczości czy skrajne nierówności społeczne, za które podziękować możemy wszechwładnym korporacjom. Właśnie największa z nich będzie chodzić po głowie głównego bohatera – bynajmniej nie z wyboru (przynajmniej na początku), a za sprawą pewnego niecnego hakera, którego celem będzie posłużenie się biednym osiłkiem z ukrytym obliczem, by tamten ubił bodaj najważniejszego szefa w uniwersum. Cały ten wypad, gdzie szturmujemy jedną z najbardziej strzeżonych siedzib, to zaledwie prolog, po którym zaczyna się pokręcona zabawa.
Zobacz również: RUINER – polski Punisher atakuje rynek
Świat RUINERA określić można jako koszmar senny umęczonego pracownika korporacji, żyjącego w bezdusznej metropolii i zdanego na łaskę i niełaskę liderów wielkich koncernów. Rengkok zostało pod tym kątem podkręcone do granic możliwości. Im dalej zagłębiamy się w klaustrofobiczne korytarze z nieludzkimi eksperymentami czy przechodzimy ulicami pełnymi mętów, narkomanów i wyrzutków społecznych, tym mocniej deusexowe klimaty wydają się nam być może nie idyllą, ale całkiem znośnym miejscem. Przy ponurym społeczeństwie ukazanym tak bardzo wprost zdecydowanie nie jest to gra dla ludzi wrażliwych na tego typu sceny (o dzieciach nawet nie wspominam). Ale z drugiej strony to prawdziwa gratka dla fana cyberpunku. RUINER w żadnym razie nie tworzy jakiejś nowej, przełomowej wizji, ale za to pięknie reinterpretuje uznane szablony, tworząc własną wariację. Do odtworzenia swoich pomysłów używają silnika Unreal, dzięki czemu na grafikę nie musimy narzekać. Całość jest uzupełniana przez rewelacyjną muzykę, skomponowaną m.in. przez Susumu Hirasawę (tworzył np. ścieżkę do anime Paprika). Do tego mamy możliwość zatrzymać się w trakcie gry i przeglądać specjalne kompendium, pełne informacji o postaciach czy miejscach w grze. Żałować można, że takie uniwersum nie jest zalążkiem dla czegoś więcej, choć to oczywiście nie jest zbyt wielkim przytykiem
Ale ja się tutaj rozmarzyłem o kształcie świata i tym, co go tworzy, a pora najwyższa przejść do dania głównego, czyli samej rozgrywki. Tak jak we wspomnianym już Hotline Miami, zmierzamy po izometrycznych planszach, niszcząc jakieś 80% istot żywych, półżywych i zmechanizowanych, jakie po drodze napotkamy (reszta to albo wystrój otoczenia, albo quest-giverzy). Dzieła zniszczenia dokonujemy bardzo rozbudowanym arsenałem, począwszy od gazrurki, poprzez broń białą, na szotgunach i miotaczach ognia skończywszy. Bogata oferta okazów, którymi możemy okładać bliźnich, pozwala aż nadto na dostosowanie rozgrywki do preferencji danego gracza. Tak samo jak rozległy wachlarz ulepszeń na drzewku umiejętności, nabywany wraz z postępem w grze za pomocą punktów, które dostajemy zdobywając Karmę – czyli po prostu odpowiednik doświadczenia. Wszystko jest w tym względzie odpowiednio przemyślane. Preferujesz walki w zwarciu? Nie ma problemu, po prostu zamiast zwiększonej amunicji i siły ognia wybierzesz sobie np. granat szokowy, specjalne ulepszenia tarczy osobistej czy spowolnienie czasu i możliwość efektywniejszego przemieszczania się, by w przeciągu ułamków sekund przywitać swojego kolegę z blasterem apetycznym ognistym kijem. Szczególnie w aspekcie mechaniki RUINER odznaczyć się może niezwykle skutecznym połączeniem oldschoolowych rozwiązań (łącznie z poziomem trudności, o którym jeszcze napiszę) z nowoczesną stylistyką. Sama fabuła (poza ciekawym zakończeniem) to raczej automat pozwalający skupić się na gameplayu, jednak warto zwrócić uwagę na ciekawe położenie naszego awatara. Ten zamaskowany terminator nie tylko ani przez chwilę nie jest panem sytuacji, ale wręcz ktoś stale prowadzi go za rączkę, niczym groźną bestię, której ktoś reguluje długość łańcucha w zależności od sytuacji. Nie bez powodu enigmatyczna hakerka, która potem mu pomaga, nazywa go pieskiem (ang. puppy).
https://www.youtube.com/watch?v=X7QdxkCnaTA
Przeciwnicy raczej nie grzeszą inteligencją czy kreatywnością (inna sprawa, że nikt takich rarytasów specjalnie nie oczekiwał w tego rodzaju grze), więc największą siłą prawie każdej z grup, z którymi się zmierzymy jest zalanie gracza taką ilością hord walczących wręcz i na dystans, żeby tajemniczy bohater z LED-owym ekranem na głowie padł od ich trafień. Pomóc im ma od groma automatycznych urządzeń i dziwacznych maszyn, czyhających na nasze potknięcia. No i oczywiście bossowie. A jest ich całkiem niemało, jak na te kilka godzin grania. Wliczam zarówno najważniejszych liderów w danych rejonach, jak i mini-bossów (nierzadko poziomem niewiele odstającym od ich mocodawców). Praktycznie każdy wymaga zastosowania odrębnej taktyki i nastawienia, należy się także przygotować na długie starcia, niekoniecznie zakończone sukcesem. Czasem jest to twardy gangster lub żołnierz, innym razem uzbrojony po zęby cyborg, przyjdzie nam się również zmierzyć z praktycznie całymi centrami dowodzenia. Pokonanie ich zawsze sprawia niemałą satysfakcję – a na wyższych poziomach trudności satysfakcję połączoną z ulgą, bo nieraz dwu- czy trzyetapowe starcia potrafią mocno wymęczyć, jako że jeden głupi błąd na samym finiszu pojedynku może nam popsuć rozgrywkę i zmusić do grania od nowa.
Jak już jesteśmy przy stopniu trudności, jedną z boleśniejszych wad tytułu jest zbyt wielki przeskok pomiędzy „kaziem” (od casual ) a poziomami średnim i trudnym. Te ostatnie są w wielu momentach gry niemal nierozróżnialne, zaś najniższy poziom to zupełnie Inna bajka. Zdecydowanie przydałoby się coś pomiędzy – dla tych, którzy potrzebują wyzwania, ale niekoniecznie w skali Dark Souls z izometrycznej perspektywy. Nie sposób również nie napomknąć o zdarzających się co jakiś czas bugach w rodzaju wnikania w podłogę tudzież crashowania. Nie mogę powiedzieć, że zdarzało mi się to często, aczkolwiek bywało, że w dość ważnych momentach (np. jeden z finałowych aktów pojedynku z bossem) musiałem po prostu restartować rozgrywkę, co potrafi naprawdę zdenerwować. Jeśli już mamy się czepiać, to i sama struktura gry (etap z minionami, boss, free roam – i tak w kółko aż do końca gry) mogłaby być znacznie bardziej urozmaicona, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę potencjał stworzonego uniwersum, o którym wcześniej się rozpisałem. Samo zaś luźne łażenie pomiędzy wątkiem głównym w centrum miasta mogłoby być nieco dłuższe i doprawione ciekawszymi questami pobocznymi. Bo nie oszukujmy się, ale rozliczne „znajdźki” czy toporne zadania od napotkanych NPC-ów (nie wliczając paru zaledwie wyjątków) nie są zbyt dobre i szybko o nich zapomnimy.
https://www.youtube.com/watch?v=lfLev9fsPDg
RUINER jest udanym powrotem do przeszłości we współczesnych szatach. Jego ciężki, cyberpunkowy klimat, oldschoolowa mechanika i coraz rzadszy w dzisiejszych czasach wyśrubowany poziom trudności sprawiają, że trudno byłoby potraktować tę pozycję obojętnie. Polecam co najmniej pokrótce się z nią zapoznać – i to nie tylko graczom-weteranom, którzy na trudniejszych dziełkach ostrzyli sobie zęby, ale i tym mniej wyrobionym, choćby w ramach ciekawostki. W razie czego zawsze można załączyć kazia i cieszyć się znakomitym designem poziomów.
Gra była recenzowana na platformie PC