Nice Guys. Równi goście – recenzja

Mieliście tak? Na liczniku 10 lat, stary zalicza zgona i właśnie podkradliście mu świerszczyka. Chcecie sobie spokojnie poczytać, a tu gwiazda porno swoją bryką dorabia wam dwa nowe wejścia na chatę. Dom rozwalony, trup w ogrodzie, cycki na wierzchu. Klasyka, a przy okazji piorunujący początek recenzowanego dziś filmu.

Koleś, który spisał scenariusze do Zabójczej broni oraz Ostatniego skauta i nakręcił Kiss Kiss Bang Bang, powraca po 11 latach do artystycznych korzeni, żeby opowiedzieć widzom poruszającą historię z czasów swojej młodości. Cóż, są różne rodzaje kina autorskiego. Nice Guys. Równi goście to niewątpliwie, absolutnie i wybitnie sentymentalna podróż do przełomu lat 90., kiedy na ekranach multiplexów (czego?) nieczęsto widywało się superbohaterów, a efektów specjalnych nie robiono przede wszystkim na komputerze.

nice guys, równi goście, ryan gosling

Żeby nie było, głęboko koło okolic krocza lata mi kwestia, kiedy kręcono najlepsze filmy. Współczesne kino jest fantastyczne (a Iron Man 3 to najlepszy film Marvela). Mimo to zwyczajnie po ludzku fajnie znów zobaczyć charakterne kino kumpelskie, zwłaszcza że nie jest to żaden remake czy adaptacja, a w pełni oryginalny pomysł. Co ty na to Guyu Ritchie? Dostajemy wysokich lotów kryminał o dwóch zblazowanych, zmęczonych życiem, cynicznych, ale w gruncie rzeczy dobrych gościach, którzy próbują znaleźć zaginioną dziewczynę. Trop wiedzie ich do branży porno. Wszystko to pokryte klimatem deprawacji lat 70. ubiegłego wieku i ówczesnej sytuacji politycznej.

Zobacz również: Ryan Gosling i Russell Crowe na terapii dla par

Jest poważnie, wzruszająco i przede wszystkim przezabawnie. Nie ma żałosnej rubaszności, silącej się na tanią kontrowersję. To zupełnie odmienna komedia niż te z udziałem Mellisy McCarthy. Są tu mistrzowie ciętej riposty oraz czarny humor najwyższych lotów. Przy takiej scenie w kiblu darowano sobie odgłosy pierdzenia, nurkowanie do kibla i widok męskich pośladków czy genitaliów, a mimo to wyszło przezabawnie, dzięki wyważonej grze aktorskiej. Na ekranie Bryluje Russell Crowe, ale to akurat żadna niespodzianka. Gdyby kręcono współcześnie noir, byłby on mistrzem gatunku. Co ważniejsze, Ryan Gosling po raz kolejny dopisuje udaną rolę komediową do CV, pokazując że potrafi z siebie robić głupka i jednocześnie zachować klasę, do tego też pięknie piszczy. Jakby tego było mało, pola gwiazdorom dotrzymuje też piętnastoletnia Angourie Rice, odgrywając charakterystyczną dla twórczości reżysera postać zaradnej, czy nawet zadziornej, córki. Ach, jak te dzieci szybko rosną.

Tylko brak w sumie kinematograficznych fajerwerków. Wiecie, nietypowe kadry, karkołomne ujęcia, wymyślne walki, super wybuchy, gigantyczne zniszczenia. Co prawda Keith David dostaje scenę pojedynku na pięści z Russellem Crowe’em, ale to nie ten poziom kozackości co w Oni żyją. Najbardziej efektowna pierwsza sekwencja nie zostaje przebita przez całą resztę seansu. Pozostałe wybuchy i strzelaniny nakręcono poprawnie, ale bez większego natchnienia i takiego autorskiego charakteru pisma, który odróżniłby je od innych komedii kryminalnych. Strzelanina w kościele z Kingsman: Tajne służby wciąż dzieli palmę pierwszeństwa w niesamowitości. Choć pamiętać wypada, że mówimy o dwóch zupełnie różnych filmach. W recenzowanym tu dziele najlepsze są sceny jak ta z akcją w windzie – pełne niedopowiedzeń i subtelności, takich jak człowiek spadający ze szczytu wieżowca (występują najwyraźniej różne rodzaje subtelności). Nie da się ukryć, że Nice Guys. Równi goście to bez dwóch zdań kino konesera. Uczta dla tych, którzy lubią dopracowane w najmniejszych detalach sceny i kojarzą mniej lub bardziej, jak zorganizowany był świat 40 lat temu.

Shane Black ani odrobinę nie zaskakuje nowym dziełem, dla jednych to wada, dla drugich zaleta. Koniec końców film z jajami zawsze się wita z otwartymi ramionami. Twórca nadchodzącego The Predator uczciwie dostarcza elementy, za które dawno temu pokochali go kinomani: czarny humor, świetne dialogi, wielowymiarowe postacie, zaskakujące zwroty akcji i sensowną historię. Jeśli nie kojarzycie nazwiska reżysera, zapewne nie jest to film dla was. Cała reszta się uśmieje i przy okazji nie będzie miała poczucia, że oto właśnie wraz z kolejnymi minutami seansu obumierają szare komórki.

Dziennikarz

Miłośnik prawdziwego kina, a nie tych artystycznych bzdur.
Jeśli masz ciekawy temat do opisania, pisz tutaj - [email protected]

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?