Drodzy czytelnicy, przed Wami siódma odsłona „Pod Ostrzałem”! Tym razem na tapet bierzemy film, na który czekały aż cztery pokolenia fanów kina z całego świata! Mowa oczywiście o „Gwiezdnych Wojnach: Przebudzeniu mocy” – siódmym epizodzie jednej z najpopularniejszych filmowych sag, której ojcem jest George Lucas! Zapraszamy do zapoznania się z opiniami członków redakcji Movies Room, którym dane już było obejrzeć ten długo wyczekiwany i bijący kasowe rekordy film. Nasze opinie i oceny uporządkowaliśmy w kolejności od najbardziej pozytywnych do negatywnych. Uwaga, zaczynamy!
Kamil Serafin – Stały współpracownik
Ocenia na: 95/100
Czekałem na ten film od lat. Jeszcze zanim świat obiegła informacja mówiąca, że Disney przejął Lucasfilm, ja zawsze żywiłem nadzieję na powstanie kolejnych epizodów. Teraz, gdy moje marzenie wreszcie się spełniło, mogę szczerze stwierdzić, że warto było czekać w takim napięciu przez ostatnie trzy lata. „Przebudzenie Mocy” jest wszystkim tym, co pokochaliśmy w starych „Gwiezdnych Wojnach”, a jednocześnie wyznacza nowy styl, w którym dominuje szybka akcja, nieustające napięcie i perfekcyjnie wyważony humor. Połączenie efektów komputerowych z tradycyjnymi kostiumami i rzeczywistymi lokacjami sprawiają, że film staje się wizualną perełką, która nie wygląda tak plastikowo jak cała Nowa Trylogia, gdzie Green Screen dosłownie wyskakiwał z ekranu. Jednak największą zaletą całej historii okazują się postacie, zarówno dobrze napisane, jak i świetnie zagrane. Stare pokolenie prowadzi młodsze, na drodze ku sercom widzów, tworząc przy tym nowe wzorce ikonicznych bohaterów. Naprawdę, nie ma się tu do czego przyczepić. Jedynie nieco zbyt nachalne nawiązania fabularne do „Nowej Nadziei” trochę psują całą rozrywkę… Szkoda. W tej jednej kwestii, Abrams i Kasdan mogli się nieco pohamować. Ale cała reszta… cudowna!
Paweł Pajura – Stały współpracownik
Ocenia na: 92/100
Okres świąt Bożego Narodzenia zaczął mnie przyzwyczajać do premier niezwykłej fantastyki na ekranach kin. Tym razem mamy na tapecie kontynuację kultowej już gwiezdnej sagi, która przez niektórych jest nazywana remakiem 4 części. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż przed twórcami stało nie lada wyzwanie. Musieli oni stworzyć obraz, który będzie kontynuacją znanej marki, a zarazem wstępem do historii dla najmłodszych widzów. Wyszło im to wyśmienicie! Mamy powrót naszych starych ulubionych bohaterów oraz świetne nowe postacie, które idealnie wpisały się w świat „Gwiezdnych Wojen” (BB-8!). Jedyny minus, do którego mógłbym się przyczepić, to postacie stojące po „Ciemnej Stronie Mocy”. Mamy tutaj: rudego generała, który głownie krzyczy; hologram kosmity dowódcy, no i emo Jedi, który zapragnął być Lordem Vaderem. Co do tego ostatniego to mam nadzieję, że jego postać nabierze barw w kolejnych częściach. W końcu „Gwiezdne Wojny” ukazały już nam swego arcyłotra, pokazały, jak się on narodził, więc może przyszła pora na takiego łotra, który przechodzi przemianę? Podsumowując: „Przebudzenie Mocy” to kawał rozrywki dla całej rodziny i z chęcią wybiorę się na film ponownie do kina!
Łukasz Kołakowski – Stały współpracownik
Ocenia na: 90/100
J.J. Abrams albo miał wybitnego farta, albo po prostu bardzo dobrze wiedział, co robi (stawiam na tę drugą opcję). Hype był przeogromny, oczekiwania zawisły w kosmosie i… i prawie wszystko się tu udało. Nieznana szerszemu widzowi obsada spisała się znakomicie, gwiazd wieczoru, czyli bohaterów starej sagi nie potraktowano jako maskotki i równie dobrze spełniły swoją rolę. Film ten daje nieziemską frajdę z łączenia fabularnych klocków z klasyką, a twistów fabularnych, o których opowiadanie tutaj byłoby zbrodnią, jest co nie miara. Jasne, znajdą się wątki nieco naciągane, ale nawet minuty nudy na seansie nie stwierdziłem. „Przebudzenie Mocy” nie popełnia żadnego z błędów „Mrocznego Widma”, nie stara się nic powiedzieć nam na siłę, a przede wszystkim ma pełnokrwistych bohaterów, których po prostu trzeba polubić i im kibicować, w czym „dzieło” Lucasa najbardziej kulało. Potencjał czarnego charakteru, granego przez świetnego Adama Drivera, wykorzystany został do maksimum. Rzadko zdarza się film, które owacje na sali kinowej dostaje już przy pierwszym kadrze. Ponad rok temu, przy premierze „Strażników Galaktyki” mówiono, iż mogą oni być „Star Warsami” naszych czasów. Oddając całą sympatię do Groota i spółki, mówię jednak przepraszam, „Gwiezdnymi Wojnami” naszych czasów są „Gwiezdne Wojny”. To obraz od fana dla fanów, a takie ogląda się najlepiej.
Bartosz Tomaszewski – Redaktor prowadzący
Ocenia na: 85/100
„Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy” to film, na który czekałem bardziej niż na jakikolwiek obraz w historii kina. Zakończenie trylogii Mrocznego Rycerza w wykonaniu Nolana, „Avengers: Czas Ultrona” czy nawet tegoroczny hit „Mad Max: Na drodze gniewu”, to przy „Star Wars” po prostu pikuś. Jako dzieciak zakochałem się w starej, oryginalnej trylogii, która do dzisiaj wzbudza we mnie mnóstwo emocji. Jako nastolatek moje serce złamało prequel trilogy, naszpikowany plastikowymi efektami specjalnymi, słabymi postaciami (chociaż są wyjątki, czyt. Obi-Wan Kenobi) i średnią fabułą. Teraz, w 2015 roku, dzięki osobie J.J. Abramsa, moja miłość do „Gwiezdnych Wojen” rozkwita ponownie. Nie jest to jeszcze w pełni rozwinięte uczucie, bowiem sam film zdaje się być wprowadzeniem do czegoś większego. Przypomnieniem fanom o tym, za co kochamy tą serię. Powrót starej gwardii (Han, Leia, Luke) oraz pojawienie się ich następców (Rey, Finn, Kylo Ren, Poe Dameron) dają nadzieję na przyszłość. Warstwa wizualna, która może pozostawić konkurencję w tyle, i te emocje to klasa sama w sobie. To nie jest oczywiście film bez wad. Jednak podczas seansu sprawa tyle frajdy, przywraca tak wspaniałe uczucia i wspomnienia, że to wszystko rekompensuje braki, jakie zdarzają się tu i ówdzie. Jestem nawet w stanie wybaczyć scenarzystom zbyt duże podobieństwa do „Nowej Nadziei”. Aż łza kręci się w oku.
Piotr Kurek – Redaktor merytoryczny
Ocenia na: 80/100
W VII części zdecydowanie budzi się Moc. Dla fanów sagi jest to pozycja obowiązkowa, jakościowo stojąca między słabszymi częściami I-III, a lepszymi IV-VI. Mocne punkty to humor, starzy bohaterowie, robiąca świetny klimat muzyka oraz (trochę przydługie) sceny powietrznych batalii. Nowa gwardia radzi sobie bardzo dobrze, brakuje jednak otoczki eposu, jaką posiadała historia Luke’a i spółki. Sam pomysł na stworzenie krytykowanej postaci Kylo Rena, czyli dopiero kształtującego się czarnego charakteru, był moim zdaniem dość ciekawy. Jednym z największych atutów nowych postaci jest to, że zmieniają się i rozwijają na przestrzeni jednego filmu. Do wad produkcji należy zbytnia wtórność względem „Nowej Nadziei” oraz kilka dziwnych, szytych grubymi nićmi scen, w których na przykład niedoświadczeni użytkownicy Mocy używają tej mistycznej siły na dość wysokim poziomie.
Konrad Stawiński – Stały współpracownik
Ocenia na: 80/100
Moc w J.J Abramsie była silna, dzięki czemu „Gwiezdne Wojny” wróciły na jasną stronę mocy. Epizod VII to powrót do korzeni gwiezdnej sagi, czyli do kina przygodowego z dużą dawką humoru. Powrót o tyle dokładny, iż fabuła „Przebudzenia Mocy” wydaje się być remakiem „Nowej Nadziei”. Akcja prowadzona w ekspresowym tempie nie pozwoli się nikomu nudzić przez dwie godziny seansu, lecz w rezultacie tracą na tym bohaterowie poboczni, których poznajemy w niedostatecznym stopniu. Przydałoby się wydłużenie metrażu, które uspokoiłoby narrację i dałoby szansę na pogłębienie bohaterów oraz świata. Jest to o tyle ważne, że wrzucono nas, tak jak i bohaterów, na głęboką wodę i zupełnie nieznany porządek, który zostaje szczątkowo nakreślony tylko w napisach początkowych. Najważniejsze jednak, że serce filmu, czyli nowi i starzy bohaterowie komponują się idealnie, niczym taoistyczne Yin i Yang. Na duży plus zasługuje postać Rey, która szykuje się na silny kobiecy charakter. Serca wszystkim skradnie jednak nowy robot BB-8, który urokiem przebija tegorocznego Chappiego. Efekty specjalne, walki na miecze świetlne nie zaskakują, gdyż wszyscy spodziewaliśmy się, że będą świetne, chociaż dysonans w odbiorze estetyki filmu powodują dwie postacie wykreowane techniką motion-capture. Zaskakiwać za to może czarny charakter, Kylo Ren, który wbrew oczekiwaniom widzów nie jest mocarzem na miarę Dartha Vadera, a tylko rozemocjonowanym młodzikiem jak Anakin Skywalker.
Paulina Leszczyńska – Stały współpracownik
Ocenia na: 80/100
Zaletą filmu są jak dla mnie dobre efekty, ciekawe akcenty humorystyczne, chociaż do przewidywalnej fabuły można się przyczepić. Kylo Ren niezbyt przekonujący (zwłaszcza bez maski!), a ostatnia scena była zwyczajnym rozczarowaniem. Postać BB-8 ciekawie zrobiona, super się go oglądało. Ogółem seans ciekawy, chociaż nie za specjalnie zaskakujący.
Aleksandra Machnowska – Korekta
Ocenia na: 75/100
Po latach wyczekiwania Moc się przebudziła, ale jakby troszkę słabsza od tej pierwotnej, ze starej trylogii. I mimo łezki w oku na widok starych znajomych, coś było nie tak. Rozrywka mega, ale to już było. Nowi aktorzy całkiem sobie poradzili (pomijając głównego antagonistę, który nie powinien zdejmować maski – dla swojego i naszego dobra), starzy zaś utrzymali swój poziom z poprzednich części. Do chyba najbardziej znanych i lubianych postaci Chewbacci, C-3PO i R2-D2 dołącza przeuroczy BB-8. Walki powietrzno-galaktyczne także w tej części zachwycają, nie wspominając już o mieczach świetlnych (nawet krytykowany przy zapowiedziach miecz z jelcem wypadł naprawdę nieźle). A dodając do tego muzykę i całą oprawę – efekty specjalne, scenografię… Lecz cóż z tego, jak fabularnie jest to zwykły copycat poprzednich części? Miejmy nadzieję, że przy tworzeniu VIII i IX epizodu twórcy wezmą sobie do serca te negatywne głosy. Które dla fanów „Gwiezdnych Wojen” mogą jednak niewiele znaczyć, bo – bądź co bądź – ich zachwyt ma swoje słuszne podstawy, a długie oczekiwanie na to wydarzenie się opłaciło.
Krzysztof Warzała – Stały współpracownik
Ocenia na: 72/100
J.J. Abrams obrał bezpieczną drogę i postawił na sprawdzoną, czyli znaną formułę. Nowi pozytywni bohaterowie zostali udanie wprowadzeni, a starzy udowodnili, że potrafią jeszcze sporo namieszać. Do tego wizualnie zgodnie z przewidywaniami wszystko zapiera dech w piersiach. „Przebudzenie Mocy” służy głównie jako udana zachęta do obejrzenia kolejnych epizodów. Nie ma żadnych wybitnych elementów, ale też żadnych naprawdę złych. No może prócz Kylo-Rena, który po piorunującym wejściu traci z każdą kolejną minutą.
Szymon Góraj – Redaktor
Ocenia na: 70/100
W momencie, gdy wybrałem się wreszcie na „Przebudzenie Mocy”, miałem już mnóstwo okazji, by usłyszeć o genialności tego filmu. Z tego też względu moje odczucia były niezwykle ambiwalentne. Z jednej strony piękny powrót do klimatu starej trylogii, fajny humor i tradycyjnie wizualny przepych – to, czego się wymaga od takich produkcji. Jednak nie było tak różowo, jak słyszałem. Nowi bohaterowie na ten przykład, choć sympatyczni i dobrze zagrani, są napisanie strasznie biednie i szczątkowo. Na całej linii zawodzi Kylo Ren, sportretowany jako sfrustrowany nastolatek z groźnymi zabawkami, a Najwyższy Porządek – ze sztywnym nieporadnym Gleesonem na czele – wywołuje raczej uśmiech z politowaniem. Przede wszystkim jednak gryzie brak własnego pomysłu. Patrząc krytycznie, mamy do czynienia głównie ze zlepkiem motywów z „Nowej Nadziei”, z lekką domieszką dwóch kolejnych epizodów. Abrams zbyt często myli nawiązanie do danego dzieła (które jest tutaj jak najbardziej na miejscu) z czymś podpadającym pod autoplagiat. O idiotyzmach w rodzaju uczącej się w ekspresowym tempie nowych rzeczy Rey nawet mi się nie chce rozpisywać. Słowem podsumowania, film ogląda się naprawdę dobrze, ma także mnóstwo scen niezwykle ważnych dla każdego fana „Gwiezdnych Wojen”, ale ilość nagromadzonych idiotyzmów i wtórności sprawia, że gdybym do fanów sagi nie należał, nigdy nie dałbym takiej oceny.
Jan Stąpor – Stały współpracownik
Ocenia na: 70/100
„Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy” nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak się spodziewałem, ale po części mogę zwalić winę za to na rozbuchaną kampanię marketingowo-reklamową. Zachowawcza fabuła, będąca w rzeczywistości kalką „Nowej Nadziei”, to jedno, jednak bardziej doskwierał mi brak tego, co w „Gwiezdnych Wojnach” najpiękniejsze, czyli walk na miecze świetlne, rozległych bitw w przestrzeni kosmicznej czy mrożących krew w żyłach czarnych charakterów – po seansie poczułem się, jakbym dostał jedynie namiastkę tych elementów. Wtedy uświadomiłem sobie, że przecież jest to dopiero początek nowej trylogii, której nadrzędnym celem było przedstawienie nowych bohaterów i zależności panujących między nimi, a to się całkiem udało. Warto wspomnieć, że na tle części rozpoczynających kolejne trylogie, „Przebudzenie Mocy” prezentuje się naprawdę dobrze – wyraźnie widać nowy, przemyślany pomysł na całe uniwersum, jednak dopiero zwieńczenie całej historii, której doczekamy się za cztery lata, wszystko zweryfikuje.
Piotrek Grabowski – Stały współpracownik
Ocenia na: 70/100
„Gwiezdne Wojny” otrzymały porządne widowisko w charakterze kontynuacji sagi. Film jest wykonany prześlicznie. Efekty specjalne są murowanym kandydatem do Oscara. To jednak tylko powierzchnia dzieła. Im głębiej schodzimy, tym niestety „Przebudzenie Mocy” radzi sobie gorzej. Ilość nawiązań do „Nowej Nadziei” przekracza w mojej ocenie dopuszczalny poziom. Bohaterowie starej trylogii kryją się w cieniu młodych, którzy są nieco tekturowi. Brakuje motywacji działań (indoktrynowany od dzieciństwa szturmowiec nagle przestaje być zainteresowany zabijaniem?), zachowują się idiotycznie (ów szturmowiec jednak nie ma problemu z pomocą w wysadzeniu w pełni obsadzonej stacji o rozmiarach planety) lub dziecinnie (była chwila, w której myślałem, że tenże szturmowiec zacznie rapować). „Gwiezdne Wojny” stoją duetami. Han Solo i Chewbacca. C-3PO i R2-D2. Luke i Leia. Duet stworzony na potrzeby VII Epizodu jakoś nie działa. Między Rey i Finnem nie ma chemii i aż się boję, co może się wydarzyć w kolejnych częściach, aby tę chemię wytworzyć.
Albert Nowicki – Stały współpracownik
Ocenia na: 60/100
Po „Star Trek Into Darkness” J.J. Abrams powraca z kolejnym wyczekiwanym widowiskiem science-fiction. I choć „Przebudzeniu Mocy” nie można zarzucić wiele, nie jest to film równie udany jak „W ciemność”. Uznanie wzbudza wprawa, z jaką Abrams balansuje pomiędzy oczekiwaniami fanów oryginalnej trylogii a potrzebami młodszego widza. „Epizod VII” naładowany jest pierwszoligowymi efektami specjalnymi, lecz budzi zarazem nostalgię: wnętrza Sokoła Millennium w niczym nie przypominają statków kosmicznych widzianych w aktualnych pozycjach gatunkowych, co więcej – pachną naftaliną. Lawirowanie reżysera między erami i specyfikami kina fantastycznonaukowego okazuje się być tańcem na linie. Pierwsze odsłony kultowej sagi „Przebudzenie Mocy” potrafi przypominać w najgorszy możliwy sposób – bywa ich wierną kalką, kompilacją sztandarowych wątków (na nowo przyglądamy się chociażby melodramatycznej relacji ojciec-syn). Znacznie ciekawiej wypada skonfrontowanie ze sobą zgromadzonych na planie aktorów oraz ekranowych bohaterów: Carrie Fisher i Harrison Ford nadają filmowi przyjemnie sentymentalny wydźwięk, a Daisy Ridley i John Boyega, nawet jeśli odgrywają bezpłciowe postacie (Rey to przykładne odwzorowanie Katniss Everdeen), imponują młodzieńczą werwą. Nic nie wskazuje na to, by patronat The Walt Disney Company miał sprowadzić nowe „Gwiezdne Wojny” do poziomu „Mrocznego Widma”. Czy najsłynniejsza space opera w historii kinematografii znajduje się jednak w dobrych rękach? Czas pokaże.
Średnia ocena naszej redakcji to 77/100, czyli wynik naprawdę solidny, dający nadzieję na to, że Epizody VIII i IX będą jeszcze lepsze. A Wam jak przypadła do gustu nowa odsłona przygód bohaterów ze świata „Gwiezdnych Wojen”? Dajcie znać w komentarzach!