Od zmierzchu do świtu jako takie nie miało w sobie potencjału na nic więcej niż półtora godzinny film. Aczkolwiek wstawiono tam sporo barwnych postaci z braćmi Gecko na czele, stąd ten cyrk ciągnie się już trzeci sezon. Reżyser Robert Rodriguez znalazł ciekawą formułę, łącząc gangsterskie klimaty ze światem nietypowych, meksykańskich wampirów pochodzących nie od nietoperza lecz węża, ot drobnostka, ale w połączeniu ze światem innych wierzeń i tradycji lekko powiało świeżością zamiast sandałe. Stworzono ciekawą mitologię i na potrzeby trzeciego sezonu rzucono ją w trzy diabły, dając niby więcej, niby barwniej, niby lepiej, ale ostatecznie wyszło zwyczajnie badziewnie, niewulgarnie pisząc.
Przez całą poprzednią serię nasi bohaterowie zabijali jednego wampirzego lorda, tutaj przynajmniej z siedmiu pozostałych ginie już w pierwszych odcinkach i przy bardzo skromnych okolicznościach. Wydarzenie w teorii niezwykle istotne, ale jego ukazanie pozostawia wiele do życzenia. Non stop bohaterowie uświadamiają widzów, że stawka ich walki jest ogromna, bo starożytne demony się przebudziły i mogą przejąć kontrolę nad światem ludzi i wampirów, tylko podczas samego oglądania nie czuje się jakiegoś wielkiego rozmachu czy zagrożenia. Główny czarny charakter, królowa Amaru, niby ma wielkie moce i wszystkich może kontrolować, lecz notorycznie ucieka przed naszymi protagonistami, gdy ci za bardzo się zbliżą daje im pstryczka w nos, po czym znika i tak balet się kręci. Od zmierzchu do świtu wykorzystuje najgorsze tradycje kina klasy B – dużo gadania i pozerskiego porównywania wielkości przyrodzenia (metaforycznie mówiąc, bo nie tylko faceci, ale kobiety również tak tu ciągle robią), a mało faktycznego działania, w tym oczywiście mordowania. Trupów trochę na każdy odcinek przypada, ale to absolutne mięso armatnie, co chwilę wcześniej wyskoczyło zza rogu tylko po to, by wyłapać kołek w serce.
Zobacz również: Salem – finalny zwiastun 3. sezonu
Klimat zmienił się na bardziej hellboyowski i nawet Guillermo del Toro by był zadowolony z charakteryzacji większości demonów. Twórcy na początku zaprojektowali całkiem ciekawych przeciwników z piekła rodem i nawet raz wykreowali w praktyczny sposób całkiem pocieszną, choć boleśnie kiczowatą bestię. Tandeta tu jednak często nie przeszkadza, gdy idzie w parze z humorem i przerysowaniem, a tych dwóch ostatnich czynników wstawiono trochę za mało. Tym bardziej iż po mniej więcej pięciu odcinkach skończył się budżet i dalej akcja przemienia się bardziej w ganianie po korytarzach i strasznych miejscówkach. Należy szczerze poklepać po ramieniu twórców za kręcenie głównie po nocy, co kreuje klimat horroru, lecz ogólnie żaden z reżyserów nie wykazał się za bardzo w budowaniu napięcia czy straszeniu widza. Od zmierzchu do świtu stawia przede wszystkim na akcję. Ta akurat wypada całkiem przyzwoicie, zwłaszcza że nawet więcej niż raz na drodze protagonistów pojawia się Mark Zaror znany chociażby z Undisputed 3, który potrafi przecież bić po mordzie równo jak pan Bóg przykazał.
Aczkolwiek ostatecznie trzeci sezon rozczarowuje pod względem nowych postaci. Brakuje większych gwiazd i znanych nazwisk. 70. letnie już Tom Savini fizycznie daje rady. Całkiem przyjemnie odwzorowuje mistycznego twardziela, ale ostatecznie z jego legendy nic nie wynika i na finał twórcy ot tak po prostu o nim zapominają. Po raz kolejny Peacekeeper to obrażona chorągiewka, która niby nie chce porzucić świata wampirów, ale jak już w nim się znajduje, to ciągle zrzędzi, jacy to krwiopijcy nikczemni są. Seks maszyna służy za źródło komizmu, ale jego prymitywność przejadła się kilkanaście odcinków temu. A największym grzechem jest ogólnie to, że w nowej historii nikt z nich nie ma określonej roli. Nicky Whelan, Robert Knepper, Wilmer Valderrama – można wymienić całą masę postaci, co po prostu pojawiły się w kilku scenach, rzuciły kilka gróźb, a później musiały pójść, bo burrito im się pewnie przypalało. Tak bez ładu i składu zespół do walki z demonami pałęta się po Meksyku, czasem pracując razem, czasem osobno, choć wypada się cieszyć, że przynajmniej widać ich na ekranie, czego nie można powiedzieć o Santanico Pandemonium. Seksowna Eiza González występuje w zaledwie 4 z 10 odcinków. Także nie ma nawet wielu okazji, żeby nacieszyć oko jej wdziękami.
Zobacz również: listopadowe premiery DVD!
Do tego trzeba poczekać na finałową walkę kociaków, w której La Diosa stawia czoła „wszechpotężnej” królowej demonów, zagranej przez również niezwykle urodziwą Natalie Martinez (Bogowie ulicy). Wśród samczej, naładowanej testosteronem rozrywki dobrze, że twórcy nie zapomnieli o odpowiedniej dawce seksapilu, lecz choć dziwię się, że to piszę, ale czas uświadomić sobie ważną życiową prawdę – cycki to nie wszystko. Dekolty cudnych kobiecych bohaterek wyeksponowano perfekcyjnie, tylko co z tego, skoro zawiodła cała reszta. Zakończenie trzeciego sezonu Od zmierzchu do świtu to stara, śmierdząca, niestrawna mizeria. Żenująca korekcja barwna, tragiczne efekty komputerowe, dziury logiczne wielkości tej czarnej z kosmosu i oczywiście rozmach godny kiepskiego filmu telewizyjnego z końca lat 80. Koncept z wypuszczeniem wszelkiego pomiotu piekielnego na Ziemię został tak beznadziejnie pomyślany i jeszcze gorzej zrealizowany, jakby twórcom już się nie chciało ciągnąć tej bezsensownej krucjaty, której w sumie od początku nie za bardzo przemyśleli, to po prostu wrzucili kilka idiotyzmów i poszli do domu. Przelewy i tak przecież trafią na konto.
No i szkoda w sumie, bo D.J. Cotrona i Zane Holtz wykreowali naprawdę dobre postaci i się starają jeszcze coś w tym serialu zrobić, tylko scenariusz po raz kolejny nastawia braci Gecko przeciwko sobie, nie daje im dobrych one-linerów do rzucania, tylko w zamian zasypuje wspomnianą wyżej ciemną masą pomagierów, którzy jedynie kradną czas ekranowy. Do tego aż do porzygu scenarzyści męczą motyw kontroli umysłu na odległość, najprymitywniejszy możliwy chwyt, który da się wstawić w każdej chwili i niby ładnie miesza, ale jak po raz piętnasty się go widzi, to tylko niepotrzebnie wszystko przeciąga. Tu powinna być prosta rozrywka, opierająca się o trójkę bohaterów – Setha, Richiego i Santanico, którzy w mniej lub bardziej gwałtowny sposób próbują ucywilizować i trzymać w ryzach świat meksykańskich wampirów. Trzeci sezon to jednak chaos, nuda i tragiczny finał. Nie wszędzie główne postaci muszą ginąć z taką intensywnością co w Grze o tron, lecz tutaj wręcz zmarli zmartwychwstają masowo i robi się niesamowity ścisk na ekranie. Jak pokazuje ostatnia scena, w kolejnej serii Robert Knepper ma zostać ważnym czarnym charakterem, ale Robert Rodriguez pokazał, że pomysły mu się skończyły i kolejny sezon byłby niczym gwałcenie trupa. Patrząc, że to ten sam facet, co nakręcił 4 części Małych agentów, pewnie serialową wersję Od zmierzchu do świtu również czeka totalne wymęczenie materiału i przerobienie niegdyś przyzwoitą rozrywkę na wysoce pogardzane badziewie. Hermanos Gecko, que les vaya bien.
Zobacz również: Doktor Strange – filmy o podobnym temacie i klimacie