Produkcja Netflixa powstała na fali sukcesów kostiumowych produkcji pełnych dworskich intryg (Gra o Tron, Wikingowie) stara się pozować na najpoważniejszą z nich ograniczając do minimum sceny mogące spuścić powietrze z nadętego do granic możliwości balonika. Pasuje to oczywiście do fabuły, gdyż nowy sezon toczy się wokół wewnątrzmongolskiej gry politycznej. Po zwycięstwie nad Kanclerzem Sidao dotychczasowi sojusznicy-kuzyni Kajdu i Kubilaj stają po obu stronach barykady, a konflikt napędza pod nosem Chana wiceregent Ahmad. Tytułowy bohater staje się coraz aktywniejszym uczestnikiem wydarzeń, pokonane Południe próbuje się odgryzać, a do tego na horyzoncie pojawia się nowy przeciwnik. Pomysł na pełną powagę serialu mógł więc okazać słusznym wyborem, lecz nie poszły za tym elementy, które zapewniłyby ku temu legitymację. Tak jak wspominałem w recenzji pierwszych odcinków w Marco Polo teoretycznie wszystko jest na swoim miejscu. Aktorzy zakładają perfekcyjne kostiumy, mają odpowiednie fryzury, otacza ich jeszcze większa niż w pierwszym sezonie scenografia, zwraca się uwagę na kulturę i zwyczaje, a zdjęcia mają filmowy rozmach. Czar ten pryska w momencie, gdy zaczyna realizować się scenariusz, w którym luźne podejście do historii oraz przemieszczania się postaci na długie odległości jest drobnostką. Reżyseria jest dosyć uboga i ogranicza się zbyt często do siedzących i rozmawiających postaci. Dialogi to pozbawione subtelności banalne wymiany zdań wypełnione oczywistościami. Większość obsady bardzo przeciętną grą aktorską dodatkowo wzmacnia poczucie sztywności, a postaci porażają schematycznością (ten Zły musi więc nosić się na czarno i mieć perwersyjne upodobania). Fabuła jest dosyć prosta, więc aby wypełnić dziesięć odcinków konieczne było sztuczne przedłużanie wątków retrospekcjami i testowanie cierpliwości widza, zanim akcja ruszy z kopyta. Na szczęście, gdy następuje kulminacja, to serial nie ma się czego wstydzić. Ostatnie trzy odcinki są intensywne, a brutalno-oniryczna bitwa, którą skąpano w oparach dymu zabarwionego na róż i pomarańcz od płonących jurt wypada niesamowicie.
Zobacz również: TOP 15 – najlepsze piosenki inspirowane filmami
Tym co pomimo wad nie pozwala porzucić oglądania kolejnych odcinków jest przede wszystkim śledzenie losów Kubilaj Chana. Postać mongolskiego władcy sprawia wrażenie wyciętego z innego lepszego serialu i wklejona do Marco Polo. To on całkowicie zdominował produkcję i przyćmił tytułową postać średniowiecznego podróżnika, który jest nudny zarówno w swojej idealistycznej postawie, jak i bezpłciowej interpretacji Lorenzo Richelmy’ego. Taka wyjątkowość sprawia, że największe zasługi kierować należy prawdopodobnie w stronę Benedicta Wonga, który odgrywa rolę życia i potrafi zyskać sympatię dla postaci, która dla utrzymania władzy nie cofnie się przed odrażającymi uczynkami. Szczególnie dobrze wypada w duecie z Joan Chen, której Cesarzowa Chabi stanowi równie dobraną uzupełnienie w bezwzględnej parze władców. Interesujący był również nawiązujący do kina wu xia wątek Służącej, w którą wcieliła się świetna Michelle Yeoh. Wydarzenia jej towarzyszące wprowadzając odrobinę kina akcji i sztuk walki ożywiało serial i było skutecznym remedium na ciągłą gadaninę. Szkoda więc, że korzystano z niego w ograniczonym stopniu.
Zobacz również: Blame! – Netflix ekranizuje klasyka cyberpunku!
Drugi sezon Marco Polo okazuje się być przyzwoitą produkcją, której potencjał wciąż nie został w pełni wykorzystany i jeśli Netflix da zielone światło trzeciemu sezonowi, to będzie on ostatnim dzwonkiem na jego ujawnienie. Niestety z obecnym showrunnerem serialu może być to jednak niemożliwe, a serial ugrzęźnie na poziomie kosztowniejszego Wspaniałego stulecia.