Recenzja Nad morzem – filmu z Bradem Pittem i Angeliną Jolie

Teatr lalek

Brad Pitt i Angelina Jolie to jedna z najgorętszych par Hollywood ostatnich lat. Wielu z nas wciąż jeszcze pamięta komedię sensacyjną Mr. and Mrs. Smith – w końcu od tego filmu rzekomo rozpoczął się ich romans, który rozpalił do czerwoności zarówno brukowce, jak i wszystkich fanów czy plotkarzy. Od tamtego czasu minęła ponad dekada, a rzeczona dwójka wciąż jest razem i do tego współpracuje przy kolejnym filmie. Tym razem nie jest to lekki blockbuster, a poważny, mocny melodramat, który do tego reżyseruje sama Jolie, będąca również autorką scenariusza. Jak poszło? Najkrócej i najłagodniej: jeśli tak to ma wyglądać, to już lepiej, żeby trzymali się komedyjek.

Nad morzem opowiada nam o – jakżeby inaczej – małżeństwie dwojga zmęczonych sobą i prozą życia ludzi. Roland (Pitt) jest cierpiącym na brak natchnienia pisarzem, Vanessa (Jolie) – byłą tancerką. By zażegnać kryzys, wybierają się do malowniczej Francji. Tam jesteśmy świadkami ich prób powrotu do siebie i zarazem do normalności.

Jeżeli ktokolwiek sądził, że skoro filmowe małżeństwo jest nim także w realnym życiu, to przedłoży się to także na interesującą analizę, ten ma prawdo czuć się mocno rozczarowany. Przede wszystkim „Nad morzem” jest obrazem męczącym, zmanierowanym, na którym nie widać dwójki ludzi z krwi i kości, którzy borykają się ze swymi problemami, tylko dwoje gwiazdorów próbujących z całych sił odtworzyć kulisy małżeńskiego kryzysu. A idzie im to marnie. Co uderza najmocniej, to wszechobecna powierzchowność i pretensjonalność. Jolie tak bardzo chce nas uświadomić o cierpieniu swoich głównych bohaterów, że uznała najwyraźniej, iż powinniśmy cierpieć wraz z nimi podczas seansu. Tempo narracji, a także jej nastrój przypominają umierające zwierzę, błagające o to, by ktoś je dobił. Klatka po klatce ma się coraz bardziej dość odkochanej pary. Nie chce się słuchać ich irytujących, siermiężnych dialogów ani z nimi przebywać, nie wspominając już o tym, żeby którekolwiek z nich zbudził w jakikolwiek sposób sympatię. Nie widzimy w Vanessie i Rolandzie pełnokrwistych ludzkich charakterów, tylko sterylne kukiełki, stworzone przez jakiegoś zmęczonego życiem twórcę, który jak na złość wysłał komuś tak bardzo odrealnione portrety, a wszystko to zapakował w smętne opakowanie.

Do zupełnej katastrofy nie doszło chyba tylko – a przynajmniej w głównej mierze – przez wzgląd na pewne naprawdę dobrej jakości szczegóły techniczne. Pochwalić należy „Nad morzem” za doprawdy świetne wykorzystanie scenerii. Zdjęcia francuskich plenerów wraz z odpowiednim ich uchwyceniem podnoszą walory całości. Na plus zaliczyć można także nostalgiczną muzykę, którą niestety wraz z zagłębieniem się w obraz coraz ciężej jest odczuć. Jeżeli zaś chodzi o drugi plan, to można mieć dość mieszane uczucia. Z jednej strony wprowadzenie młodego małżeństwa (nieźli Melanie Laurent i Melvil Poupaud) dało twórcom możliwość wprowadzenia chyba jedynego w pełni udanego wątku (podglądanie nowożeńców przez dziurę w ścianie, co zarówno ruszyło wreszcie fabułę, jak i służyło za ciekawy, a nawet w pewien sposób zabawny zabieg). Z drugiej jednak dodanie niemalże młodszych wersji zblazowanych protagonistów podkreśliło jeszcze bardziej nieporadność Jolie w kreowaniu swojego dzieła. Jest jeszcze stary właściciel lokalnej restauracyjki (Niels Arestrup), on jednak służy w zasadzie tylko i wyłącznie jako stały rozmówca Rolanda. Bo z jego wątkiem zmarłej żony wiele zrobić się już nie dało.

Trzeba postawić sprawę jasno: zadanie dokonania celnej wiwisekcji ratującego swój związek dwojga ludzi ewidentnie przerosło Angelinę Jolie, choć bądź co bądź miała środki, by odnieść sukces – starczy wspomnieć wsparcie jej męża jako odtwórcy drugiej z głównych ról. Otrzymaliśmy mdłą, pustą historię, o której najlepiej jest po prostu zapomnieć, samej zainteresowanej zaś ewentualnie życzyć lepszego doboru tematów, by oszczędzić sobie rozczarowań, a widzom bólów podczas oglądania.

ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Zastępca redaktora naczelnego

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?