Mr Robot był prawdopodobnie największym serialowym zaskoczeniem 2015 roku. Produkcja dość wywrotowa ideologicznie i eksperymentalna w formie, w dodatku nieemitowana przez żadnego giganta pokroju HBO czy Netflixa, a przez jedną z mniejszych stacji – USA Network. Odniosła sukces najpierw w wąskim gronie fanów, by roznieść się jako obowiązkowy punkt do odhaczenia każdego serialowego mola i na końcu zachwycić krytyków. Na tyle, by przełamać tendencję do pomijania tego typu produkcji na rozdaniach nagród i na trzy nominacje zdobyć dwa Złote Globy – jako najlepszy serial dramatyczny oraz za rolę drugoplanową dla Christiana Slatera. Kilka dni temu ogłoszono nominacje do telewizyjnych Oscarów, czyli nagród Emmy. Mr Robot doczekał się 6 nominacji. Rzecz o tyle nietypowa, że zestawieniem od dawna rządzą starzy wyjadacze w postaci Gry o tron, House of Cards, Homeland czy Downtown Abbey. Seriale mniejszych stacji, tym bardziej nowe, są tak często pomijane, że nominowanie jakiegokolwiek po pierwszym sezonie jest niemal ewenementem. Co więc sprawiło, że Mr Robot tak bardzo wyróżnia się na tle reszty i odniósł taki sukces?
Być może jedną z przyczyn jest oryginalne podejście do prezentowanego tematu – tu hakerstwa – wraz z brakiem zahamowań twórców, by kazać nam obserwować rozwój wydarzeń z perspektywy jednostki chorej psychicznie do tego stopnia, że strach, jaki czuje główny bohater czy paranoja, w którą coraz bardziej popada, udziela się również nam samym. Łamanie czwartej ściany mieliśmy już w House of Cards, ale o ile Frankowi Underwood służyliśmy jako współspiskowcy, tak tu pełnimy rolę wyimaginowanego przyjaciela głównego bohatera, który nie ma żadnego problemu z posądzeniem nas jako widowni o nieistnienie. Postać Elliota jest niezwykle skomplikowana, choć bazująca na stereotypach od dawna obecnych w kulturze. To ktoś pokroju Neo z Matrixa, który podskórnie czuje, że świat, w jakim żyjemy, wygląda inaczej niż go widzimy, więc jako osoba najbardziej kompetentna – obdarzona dużymi umiejętnościami hakerskimi i wiedząca, jak wykorzystać każdą lukę w sieci – wypowiada wojnę systemowi. Elliot nie godzi się z obecnym stanem rzeczy – iluzją, jaką tworzą social media, oddziaływaniem fałszywych autorytetów, którzy swoją potęgę zdobyli wyzyskiem innych (tu serial jednoznacznie krytykuje np. Steve’a Jobsa i produkcje jego sprzętu w krajach trzeciego świata), z gospodarką napędzaną przez wielkie korporacje. Tam echo kryzysu wciąż odbija się w scenach, gdzie widzimy ludzi uwiązanych do kredytów i długów, których nie są w stanie spłacić. Dorzućmy do tego technologię jako nieodłączny już element naszego życia, dzięki któremu zarówno ułatwiamy nasza codzienność, jak i kreujemy lepszą wersję siebie, a otrzymujemy świat fałszywych wartości, złudnych stanów szczęścia i niepewnego jutra. Tak widziany świat oczami Elliota jest nie tylko przerażający, ale i paranoiczny, gdy uświadomimy sobie, jak bardzo niestabilną psychicznie jednostką jest główny bohater. Twórcy dali nam bowiem postać czerpiącą ze wzoru rycerza na białym koniu, chcącego zbawiać świat, ale z drugiej strony, dając mu tak rozchwiany kompas moralny, że trudnością jest wpasowanie go w ten archetyp. Wiemy, że kierują nim dobre intencje, gdy z wściekłością mówi o łamaniu zasad prywatności Facebooka lub w scenie, gdy wydaje policji pedofila, lecz z drugiej widzimy, jak bez skrupułów włamuje się na konta najbliższych, czytając ich maile, wyznania i przeglądając dane. Relatywizm moralny Elliota, którego nawet nie jest świadom, czyni go dość ciekawą do obserwacji postacią i pozwala nieco uciec od oklepanego wzoru. Pytanie, czy to, co widzimy na ekranie, to tylko jedna postać, czy może jedna osoba w kilku wydaniach.
Finał pierwszego sezonu pokazał nam kulminację planów Elliota i FSociety, w postaci rozpętanego właśnie kryzysu gospodarczego. Wiemy, że od teraz sytuacja będzie się już tylko pogarszać, ale nie wiemy, co spotka postaci bezpośrednio z nim związane. Wiemy, co łączy Mr Robota z Elliotem, ale nie wiemy, co z tego wyniknie. Również zniknięcie Tyrella Wellicka komplikuje wiele rzeczy, choć najbardziej zastanawiające jest, czy mógł mieć z tym coś wspólnego Elliot (czyżby kolejna luka w pamięci?).
Początek drugiego sezonu pozbawiony jest siły napędowej, jaką zawierał odcinek pilotażowy. Nie ma również tak znakomitej sceny otwierającej. Twórcy postawili na kontynuację historii bez fajerwerków i emocji – na chłodno pokazując nam następstwa zdarzeń z rewolucji, do której dążył bohater. Podobnie jak w pierwszym sezonie, mamy jakiś zbiór wydarzeń, które dopiero na przestrzeni kolejnych odcinków, będą miały szansę zainteresować widza. Dostaliśmy wprowadzenie kilku nowych postaci, ale jakie znaczenie będą mieć dla fabuły – to dopiero przed nami. Można zarzucić twórcom, że nie robią tego w ciekawszy sposób, ale serial konsekwentnie trzyma się obranej w pierwszym sezonie narracji – podsuwa postacie, zawiązuje nowe wątki i dopiero na przestrzeni wszystkich odcinków wyklaruje jasną całość. Na efekt będziemy musieli poczekać.
Mamy również wyraźny podział fabuły na dwie części – świat, a przynajmniej Nowy Jork, po ataku hakerskim i życie Eliota w rodzinnym domu. Oba tak samo pogrążone w chaosie, choć na dwa zupełnie różne sposoby. Darlene powoli wyrasta na pełnoprawną liderkę FSociety, podczas gdy Elliot pogrąża się coraz bardziej w swoich paranoicznych wizjach i lękach. A patrząc na walkę, jaką podejmuje o trwanie przy zdrowych zmysłach, wiemy, że te przybierają na sile. Pomaga mu w tym notowanie każdej godziny dnia, by uniknąć zaników pamięci, jednak luki nadal się pojawiają – wciąż istnieją godziny, w których brak wpisu oznacza kompletny brak skojarzeń, co w danej chwili się wydarzyło. Ponieważ każde wydarzenie, każdy dialog widzimy wyłącznie z jego perspektywy, odróżnienie rzeczywistości od fikcji bywa dla widza, tak samo jak dla Elliota, niemożliwe. Widać to przede wszystkim w końcowej scenie drugiego odcinka– jest tak szokująca, ale jednocześnie zbieżna z tym, co zrobił Elliot w poprzednim odcinku, że szybko zaczynamy kwestionować jej wiarygodność. Nie wiemy, na ile to prawda, a na ile wytwór jego chorego umysłu. Plus takich zabiegów jest taki, że do końca tkwimy w niepewności, a odcinek ma świetny cliffhanger, dzięki czemu widzowie wrócą za tydzień przed telewizor, ale jest to jednak prosta droga do przeszarżowania. A zdarzyło się to twórcom w kilku scenach, które napisane w spokojniejszy sposób, nie budziłyby takich skojarzeń. Jednak trzeba im oddać, że gdyby nie to podejście, końcówka drugiego odcinka nie robiłaby takiego wrażenia.
Na minus wypadają wewnętrzne monologi bohatera i sceny zbyt patetyczne, by nie popadły w karykaturę, jak przemowa Darlene w salonie. W przypadku Elliota brzmi to wtórnie, a w przypadku Darlene niezamierzenie niepoważnie. Rozczarowujące tym bardziej, że serial od początku cieszył się trafnym komentarzem społecznym i obserwacjami, jakimi dzielił się Elliot, tu jednak nieco tego brakuje. Oczywiście za nami zaledwie dwa odcinki i nie ma się, czym niepokoić, ale w sumie można było wycisnąć z tego coś więcej.
Wcielający się w główną rolę Rami Malek nadal wywiązuje się z zadania idealnie – jego spojrzenie wielkich oczu oddaje momentami więcej niż cały wewnętrzny monolog o naszym okrutnym świecie. To aktor, który pojawiał się dotąd w na drugim lub trzecim planie w amerykańskiej telewizji i kinie, ale dopiero Mr Robot pozwolił mu wykorzystać wachlarz swoich możliwości i stworzyć coś naprawdę zapadającego w pamięć. Aktor zdobył nominację do Emmy za najlepszą rolę męską – biorąc pod uwagę to, co pokazuje w każdym odcinku, naprawdę niegłupim pomysłem byłoby mu ją wręczyć. Zasłużył.
Na najwyższym i dość niespotykanym, jak na telewizję, poziomie nadal utrzymuje się montaż odcinków. Specyficzne kadrowanie z postaciami zepchniętymi w róg kadru nadal obowiązuje, jednak nie jest tak wyraźne jak wcześniej – postacie zajmują teraz nieco więcej przestrzeni. Mac Quayle odpowiedzialny za muzykę nadal dostarcza odpowiednio mrocznych brzmień do wydobycia niepokoju, jaki cechuje rozdarcie wewnętrzne Elliota. Lecz umie postawić również na lżejsze czy wręcz klasyczne tony jak fragmenty Wesela Figara Mozarta, które wybrzmiewają w scenie zhakowania mieszkania (doskonale niepokojąca biorąc pod uwagę, to co jednocześnie wyświetla się na ekranie bohaterki), czy spokojniejszy głos Phila Collinsa w scenie palenia milionów dolarów na ulicy. Momentami ogłuszające, a momentami piękne.
Jako że pierwszy sezon planowany był jako zamknięta całość, można sobie zadać pytanie, czy twórcy mają pomysł na ciąg dalszy. To spore wyzwanie biorąc pod uwagę fakt, że zainteresowanie widza należy podtrzymać zarówno tym, jakie zmiany będą zachodzić w społeczeństwie, jak i osobistymi zmaganiami Elliota z Mr Robotem. O ile w pierwszym sezonie jasno wiedzieliśmy, dokąd zmierzamy, teraz celu nie ma. Teraz może wydarzyć się wszystko. Pytanie, na co zdecydują się twórcy, pozostaje otwarte do końca sezonu, a nam pozostaje żywić nadzieję, że będzie tylko lepiej.
Źródło ilustracji wprowadzenia: USA Network