Amerykańskie powieści drogi (Droga, Amerykańscy bogowie) to niezwykły gatunek poruszający się między jawą a snem. Potrafią uchwycić gorzką prawdę o świecie i mimo swojego autentyzmu pozostają barwniejsze niż najbardziej wymyślna fikcja. Kaznodzieja to perła wśród westernu, dramatu, fantastyki i ogólnie wszystkiego, co tylko kiedykolwiek spisano. Jak na ironię, irlandzki scenarzysta Garth Ennis uchwycił Amerykę w tak bezbłędny sposób, że nawet najwięksi filmowcy (np. Sam Mendes) przez lata nie byli w stanie przełożyć tego geniuszu na język filmu. Niespodziewanie jak przy porodzie z wiadomo skąd wyskoczyli twórcy kumpelskich komedii – To już jest koniec i Wywiad ze Słońcem Narodu. Spece od rubasznego humoru adaptują klasyk amerykańskiej literatury? Wbrew pozorom to nie jest zła opcja. W swoim dotychczasowym dorobku Seth Rogen i Evan Goldberg udowodnili, że już dawno nikt z taką szczerością jak oni nie opowiadał o męskiej przyjaźni, nie poruszał kontrowersyjnych tematów i miał odwagę, by wprost mówić o ważnych rzeczach, jednocześnie rezygnując z nadęcia i patosu. Połączono więc ciekawych twórców z trudnym materiałem. Pozostaje tylko spytać – jak wyszło?
Preacher jest bardzo luźną adaptacją komiksowego pierwowzoru. Wciąż jednak skupia się na tytułowym kaznodziei – Jesse Custerze (to nazwisko brzmi jak szczęk szabli), który po burzliwej przeszłości pełnej poważnych przestępstw idzie w ślady ojca i zostaje duchowym przywódcą w małym teksańskim miasteczku. Nie wychodzi mu to dobrze, posłuchu u publiki nie ma. Kolejne porażki pchają Jesse’ego z dala od wiary w kierunku butelki. Jednak mniej więcej w tym samym czasie do spokojnej teksańskiej mieściny przyjeżdża zdeprawowana była dziewczyna kaznodziei. Pojawia się też wampir z irlandzkim akcentem, ale co najważniejsze w głównego bohatera wstępuje kosmiczny byt. Czy to Bóg wysłuchał modlitw swego sługi i natchnął go siłą? Zobaczymy. Na pewno już nigdy nic nie będzie takie jak dawniej.
Nie ma co owijać w bawełnę, serial Preacher będzie dobry. Tyle to wiadomo już było przed premierą. Pilotem twórcy potwierdzili, że na kręceniu się znają i umieją zbudować wciągającą historię. Aczkolwiek dla obecnie omawianego tu tytułu „dobry” to ciut zdecydowanie za mało. Wobec adaptacji takiego materiału oczekiwania są ogromne i powinno się stworzyć coś jeszcze bardziej epickiego niż Gra o tron czy Synowie Anarchii.
Początek jest spoko. Jak już zostało wspomniane, pierwowzór potraktowano dość swobodnie. To nie rodriguezowska adaptacja w stylu kadr po kadrze. Nikt jeszcze nie wie, jak rozwinie się historia, ale póki co wprowadzone alteracje niepokojąco sprawiają, że seria obiera totalnie odmienny kierunek od tego, z czym do czynienia mieliśmy w komiksie. Pozostaje jedynie się modlić, by nie wycięto zupełnie motywu podróży, bo póki co zapowiada się, że Jesse Custer nie opuści prędko swojej parafii i jeśli cała seria miałaby się toczyć w jednym mieście, to atrakcyjność opowieści szybko spadnie na łeb na szyję i niewątpliwie zawód będzie wielki.
Cieszy za to, że nie rozczarowują mimo wszystko postaci. Aktorów dobrano naprawdę przyzwoicie. Dominic Cooper ma odpowiednią klasę i charyzmę, by wziąć historię za łeb i doprowadzić ją do szczęśliwego końca. Do tego zwyczajnie napisano go jako dobrego człowieka, przez co łatwo kibicować mu od samego początku. Nie gorszy jest zresztą Joseph Gilgun, który dostarcza masę radości i ogólnie dba o to, by na ekran nie zawitała nuda. Dodatkowo warto na pewno zwrócić uwagę, jak umiejętnie wykorzystano nowe medium. Gębodupa wizualnie nie robi takiego wrażenia jak w komiksie, lecz dzięki odpowiednio dopasowanym dźwiękom jego postać bez dwóch zdań posiada dostatecznie analny charakter. Mimo to drugi plan mógł wypaść nieco barwniej. Póki co fani na pewno mogą jęczeć z braku Świętego od morderców i Johna Wayne’a, bo twórcy nie zapewnili nikogo, kto choćby w połowie zrekompensowałby ich brak.
Zobacz również: Preacher – pięciominutowy fragment serialu
Tak ogólnie mija się z celem wszelakie porównywanie z pierwowzorem. Większość z was pewnie nigdy nie miała ze Zdarzyło się w Teksasie nawet styczności. Bardzo dobrze. Nie nadrabiajcie tego. Podchodząc do Preachera bez żadnej znajomości oryginału nowa widownia będzie zaskoczona lekkością i zadziornością opowiadanej historii. Zresztą, od której strony by nie patrzeć, jest to cholernie dobrze wykonany pilot. Od strony technicznej stoi na kinowym wręcz poziomie, cechuje go duże zróżnicowanie stylowych lokacji oraz dynamicznych kadrów. Muzyka została wzięta nie raz prostu z komiksu, więc perfekcyjnie wpisuje się w opowiadaną historię, o ile ktoś lubi starszy country rock. Nie ma tutaj złych elementów. Fabuła wciąga jak bagno i póki co nie można ocenić, czy wprowadzone zmiany wyszły na dobre lub złe. Tylko niektórzy fanboye mogą mieć niebotycznie wygórowane wymagania. Zwykły serialoman, miłośnik ciekawych, pełnokrwistych historii, które zarówno bawią jak i wzruszają, na pewno doceni serial Preacher. Czy tytuł przejdzie do historii telewizji i zostanie zapamiętany na długie lata? Tego nawet sam Wszechmogący nie wie.