Dewiza „im mniej, tym więcej” powinna zostać wytatuowana na rękach niektórych reżyserów. W kolejce po taką dziarę stanąć powinien Sergiej Łoźnica (We mgle, Serce ty moje), białoruski twórca, któremu sławę przyniosły kapitalne dokumenty. Niestety, w filmach fabularnych pozwala sobie na dużo i jednym posunięciem unieważnia efekt, który budował przez dwie godziny. Dokładnie tak streścić można Łagodną, trwający ponad sto czterdzieści minut neorealistyczny dramat, dziejący się we współczesnej Rosji.
Bezimienna bohaterka (znakomita Wasilina Makowcewa) to drobna, samotna kobieta o smutnym wyrazie twarzy. Obserwujemy jej codzienną rutynę, pracę, towarzyszy podróży w autobusach, na poczcie, a potem wyprawę, którą spowoduje paczka, która wróciła do nadawczyni. Jej odbiorcą miał być jej mąż, odsiadujący wyrok z syberyjskim więzieniu. Zmartwiona o jego los kobieta pakuje się i wsiada do pociągu jadącego na wschód. Trafia do miejscowości, w której są tylko dwa punkty orientacyjne: więzienie i hotel, a miastem rządzi mafia, trzymająca w ręku wszystko – od policji, przez prostytucję, po strażników w więzieniach. Bohaterka przemierza posłusznie kolejne kręgi piekła, zderza się z absurdami, obojętnością, a nawet z ostentacyjną wrogością. Jak ktoś tak „maluczki” jak ona śmie kwestionować system, zadawać pytania? Przyjazd do miasta-więzienia okazał się łatwy – opuszczenie go z jakąkolwiek odpowiedzią wydaje się jednak syzyfowym wysiłkiem.
Łoźnica, razem z operatorem Olgiem Mutu (autor zdjęć do Zjednoczonych stanów miłości), używa długich ujęć i przemyślanie skomponowanych kadrów, które zawsze wypełniają trudne do zapomnienia twarze, by ukazać podróż przez Rosję jako współczesną Odyseję. Przaśność i unikalny koloryt tego kraju i jego mieszkańców, żyjących w oparach papierosów i wódki, został oddany znakomicie. Długie sekwencje podróży w autobusach, pociągu, w samochodach, zakrapianych imprez,kolejek w więzieniu, są oniryczne i realistyczne zarazem, wciągają i przykuwają wzrok do ekranu. Milcząca i zgadzająca się na wszystko bohaterka jest idealnym człowiekiem rosyjskim, pochylającym głowę przed rozzłoszczonym urzędnikiem, spuszczającym wzrok na widok policjanta, całującym w rękę człowieka mafii, milczącym wobec mizoginicznych komentarzy.
Rosja, którą widzimy w Łagodnej, nie ma nic wspólnego z takimi miastami jak Moskwa czy Petersburg. To ich peryferia, zabite dechami dziury, w których czas się zatrzymał. Gdyby nie fakt, że bohaterowie używają telefonów komórkowych, akcja tego filmu mogłaby się dziać zarówno w czasie rządów Stalina, jak i Gorbaczowa. Łoźnica pokazuje, że komunistyczna mentalność tkwi tak bardzo w narodzie, że nie zmieni ją tylko i wyłącznie podmiana flagi czy nazwa kraju. Tragikomiczny, momentami depresyjny obraz ogląda się jak połączenie późnych komedii Stanisława Bareji z naturalistycznymi dramami Wojtka Smarzowskiego. Jednak ciągnące się niemalże bez końca sekwencje zaczynają mimowolnie nużyć. I kiedy już, podczas sceny z grą w butelkę, nasze wnętrzności zaczynają się przewracać, reżyser zmienia ton. By potem jeszcze raz nam przywalić, tym razem prosto w splot słoneczny.
https://www.youtube.com/watch?v=YOfQqwzzWmk
Problem z filmem Łoźnicy, który zapewne wszystko sobie doskonale przemyślał, jest jego oniryczne zakończenie. Dodaje ono filmowi rozmachu, jest stylistycznym kontrapunktem, jakimś barokowym zabiegiem, który mimo wszystko wpisuje się w całościową wizję upojonego alkoholem kraju. Twórca trochę, przedobrzył, wyłożył kawę na ławę, powtarzając wprost to, co wynikało naturalnie z poprzednich sekwencji. Taką łopatologię niełatwo wybaczyć.
Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe / Against Gravity