Mamy w ostatnich latach na naszym rynku wyjątkowo płodnego Patryka Vegę, który stał się synonimem dostarczanych masowo produktów wątpliwej jakości. Jednym z elementów tej wszechobecnej szydery były terminy, w jakich filmy reżysera następowały po sobie. W momencie, gdy jeden święcił jeszcze sukcesy w kinach, Vega już zapowiadał kolejny, po chwili zaczynał go kręcić, potem następny i tak dalej. Sprawiło to, iż przerwy pomiędzy premierami jego dzieł trwały około pół roku. Jednak jest nad Wisłą gość, do którego Vega nie ma pod tym względem podjazdu. Nazywa się on Robert Wichrowski i jest reżyserem omawianego tu dzieła. Poprzedni film, pod którym podpisywał się jako reżyser, Syn królowej śniegu, miał bowiem premierę 19 stycznia. Tak, grało go pięć kin na krzyż, ale jednak grało, więc warto ten fakt odnotować, bo wypuszczenie dwóch filmów w przeciągu niespełna pięćdziesięciu dni może być jakimś rekordem. Niestety obydwa dzieła nie są zbyt udane.
Zobacz również: Gotowi na wszystko. Exterminator – recenzja polskiej komedii
Polska komedia romantyczna w tym roku nie zawodzi fanów. Jest to już bowiem trzecia tego typu produkcja, jaka pojawiła się na ekranach odkąd wystrzelaliśmy szampanami witając nowy rok. Dzień kobiet natomiast pomaga nam witać Agnieszka Więdłocha jako Kobieta sukcesu. Jest dyrektorką jakiejś firmy zajmującej się robieniem żarcia dla psów i zostaje wykołowana z dużego kontraktu przez tańszego, ale sprzedającego gorszej jakości produkt konkurenta. Konkurentem tym zarządza Karolak, a nasza Mańka musi się jakoś mu przeciwstawić. Zatrudnia się więc u niego pod fałszywym nazwiskiem (bo wiecie, w tych realiach to absolutnie nie jest problem, pójść do korporacji i zostać asystentką prezesa na fałszywych danych, biorą od ręki) i… Dalej to już sami wiecie co będzie.
Oprócz do bólu sztampowego komromowego scenariusza ten film nie ma nam absolutnie nic do zaoferowania. To ten rodzaj komedii romantycznej, który nie działa nawet jako wstydliwa przyjemność, jako film tak zły, że aż dobry. Wszystko przez fakt jak bardzo wieje tu nudą. Trudno jest uwierzyć w cokolwiek co dzieje się na ekranie (głównie przez takie kwiatki jak wspomniany w poprzednim akapicie), a w dodatku historia opowiadana jest na tyle zdawkowo, ze zupełnie Cię nie interesuje. Potrafię dobrze się bawić na złych filmach, tutaj jednak zwyczajnie przysypiałem.
Zobacz również: Atak paniki – recenzja brawurowego debiutu Pawła Maślony!
Sytuacji nie są w stanie podratować aktorzy. Na drugim planie nie wyróżnia się ani Karolak (a w niektórych z tych komedii potrafił) ani Wieniawa, ani wybitnie nieciekawy nawet jak na siebie Roznerski. W filmie jest nawet Oświeciński, ale o jego różowym epizodzie wspomnę tylko z dziennikarskiego obowiązku. Dziw, że nie załapał się na plakat, bo to w ostatnich czasach nazwisko, które mogłoby lepiej sprzedać film, a zdarzało się, że nawet krótsze epizody dawały niektórym gwiazdom miejsce w materiałach promocyjny. Jednak tak żenujący trudno jest mi sobie przypomnieć.
Najważniejsi są jednak Agnieszka Więdłocha i Bartosz Gelner, bo to ich przyciągają do siebie ekranowe wydarzenia. Znaczy, powinno tak być, że przyciągają ich wydarzenia, ale robią to jedynie założenia scenariusza, bo skąd to ich uczucie (tak samo zresztą, jak konflikty) się bierze to trudno powiedzieć. Może coś się dzieje poza ekranem, ale nikt o tym nie wspomina, dlatego mogę tylko gdybać, bo w tym, co widziałem, nie zobaczyłem żadnego docierania. A szkoda, bo Gelner o dziwo wypada najlepiej z całej obsady (z ludzkiej jej części, ale o tym za chwilę), a i panią Agnieszkę mam za utalentowaną aktorkę, która na pewno jest w stanie zagrać coś więcej, niż tak sztuczne i wycięte z kartonu postacie.
Mówiłem o ludzkiej części obsady, twórcy bowiem chcą jeszcze złapać nas na typowo dorzucający uroczości filmowi zabieg, czyli psa. Firmy naszych bohaterów zajmują się produkcją psiej karmy, więc wydawałoby się to dość logiczne, ale powiązanie to pada tylko w jednym dialogu, a poza tym Paproch, bo tak nasz czworonóg się wabi, pełni rolę drugoplanowego bohatera filmu. I rzeczywiście, urocze z niego stworzenie, ale na tym mogę chyba zakończyć mówienie o nim.
Czasem lubię pójść sobie na polską komedię romantyczną. Wiem czego się spodziewać, pośmieje się trochę z nieudolności i odtwórczości tego typu filmów, a po seansie napiszę recenzję, którą ludzie przeczytają dość tłumnie, tak jak tłumnie biegną do kina na każdy kolejny film tego typu. W Kobiecie sukcesu nie ma jednak nic, czym można by ją wyróżnić i polecić nawet ludziom, którzy polskie komedie romantyczne oglądają z przymrużeniem oka. Ten Dzień Kobiet w kinie nie był więc dla mnie specjalnie udany. Dzień Kobiet nie jest jednak przecież dla mnie…