Gary Oldman jako Winston Churchill walczy o Oscary – recenzja filmu Czas mroku

Zabawa z filmami historycznymi przypomina trochę pojedynek toczony przy użyciu morgenszterna – niby damage zadajesz wysoki, ale chwila nieuwagi i sam sobie zafundujesz nokaut. Jest to bowiem z jednej strony bardzo wdzięczna konwencja gatunkowa, gwarantująca spore pokłady realizmu, naturalizmu, ale z drugiej produkcja taka niejako z urzędu zostaje narażona na konflikt z prawdą historyczną, wokół której dyskusja zawsze przybiera dalece rozemocjonowane rozmiary. Z podobną kwestią uporać się musieli także i twórcy Czasu mroku, czyli na wpoły biograficznej, na wpoły propagandowej opowieści o przededniu i pierwszym, najcięższym miesiącu rządów premiera Wielkiej Brytanii – Winstona Churchilla. Kim ten Pan z nierozłącznym cygarem w ustach był, wiemy raczej wszyscy. Tak charakterystycznych i charyzmatycznych postaci w świecie polityki było wszak w niewiele, a jego zasługi dla niepodległości Anglii, a co za tym idzie Europy, oraz nieugięta postawa względem imperialnych zakusów Hitlera do dnia dzisiejszego rozpamiętywane są ze szczególnym rozrzewnieniem i uznaniem. Pytanie, jakie zatem przed wejściem na plan stawiać sobie musieli producenci brzmiało zapewne – któż mógłby najrzetelniej i najbardziej wiarygodnie zaimplementować ten żywiołowy kompozyt na grunt języka filmowego? Pytanie ogólnie rzecz ujmując zbędne, w najlepszym wypadku retoryczne, gdyż odpowiedź nasuwa się tu sama. Gary Oldman.

https://www.youtube.com/watch?v=wYSfrTkftnQ

Jego aktorski popis w Czasie mroku idealnie koresponduje bowiem ze stwierdzeniem one-man army. To na barkach Oldmana spoczęła wszak pełna odpowiedzialność za autentyczność odgrywanego charakteru. Nie na scenarzystach, nie na reżyserze, tylko właśnie na nim. Wynika to nie tylko ze względów historycznych, czy faktograficznych, ale przede wszystkim z przyjętej konwencji, która – nomen omen – bardziej niż kino stricte biograficzne przypomina kameralny dramat psychologiczny. W takiej sytuacji natomiast istotny jest nawet najmniejszy detal, szczegół, maniera, która z Churchilla czyniła Churchilla, a której filmowym orędownikiem stał się właśnie Oldman. Imponujący jest tu nie tylko sam fakt metamorfozy, jaką aktor przeszedł w celu uzyskania zewnętrznego podobieństwa do Sir Winstona, lecz także niemal wewnętrzne, zgodne z klasycznymi teoriami Stanisławskiego, scalenie się z postacią. Sam podczas jednego z końcowych, filmowych przemówień premiera złapałem się na tym, że całkowicie zapomniałem o obecności aktora w tej scenie. Występ Oldmana jest tak organiczny, tak obfitujący we wszelkie przejawy churchillowskiej mikroekspresji, iż z miejsca zapominamy o podobnych dokonaniach Toma Hardy’ego czy Christiana Bale’a. Czy ktoś z Amerykańskiej Akademii Filmowej czyta tę recenzję? Oby, bo właśnie objawił się wam murowany kandydat do Oscara.

Darkest Hour Movie

Efektowi psychologizacji filmu nie sprzyja jednak tylko sam Oldman. Wielce pomocna okazała się paradoksalnie również jego forma, która znacząco odbiega od tego, co dzisiaj prezentuje sobą kino mainstreamowe (bo takim też Czas mroku jest, nie oszukujmy się). Otrzymujemy tu wszakże od groma wide shotów, tracking shotów i ujęć alegorycznych, spuentowanych niesamowicie precyzyjnymi i przemyślanymi zdjęciami autorstwa Bruno Delbonella. Jest tu jedna taka scena, gdy przyparty do muru Churchill udaje się do klozetki, aby zatelefonować do prezydenta Stanów Zjednoczonych, Franklina Delano Roosevelta. Ta rozmowa ma zapewnić Brytyjczykom wsparcie wojskowe w starciu z nieokiełznaną potęgą armii niemieckiej, lecz jak się okazuje, jest ono niemożliwe. Roosevelt oferuje mu jednak inną formę pomocy, która – delikatnie mówiąc – obok Izby Lordów nie leżała. Wtem dostrzegamy, iż Churchill zaiste znalazł się w kropce, a w następnym ujęciu obserwujemy jego postać z dystansu, w tej klozetce zamkniętą i wyabstrahowaną z otoczenia. Trudno o bardziej dosadną metaforę osamotnienia w chwili, gdy Niemcy wjeżdżają we francuski front jak nóż do krojenia w świeżą bagietkę. I tego typu metod realizacyjnych, oddających i uwypuklających klaustrofobię sytuacji, w jakiej w 1940 roku znalazła się Wielka Brytania, spotkamy tu wiele, nie wspominając już o wyszukanych zestawieniach świetlnych, spowijających niemal każdy kadr filmu.

https 2F2Fblueprint api production.s3.amazonaws.com2Fuploads2Fcard2Fimage2F5912352F774ff698 ea95 4901 abdf 7653975ef564

Choć póki co z mojego wywodu wynika, że Czas mroku ociera się o minimum ideał, to – między Bogiem a prawdą – do tego ideału ma daleko. Przede wszystkim film ten trzyma się na niezwykle cienkich niciach. Jedna szarża Oldmana lub wydłużenie pewnych sekwencji i cały projekt z miejsca by się posypał. Również ścieżka dźwiękowa wypadła nad wyraz nierówno, raz odwołując się do bogactwa muzyki klasycznej, a innym razem zaciągając z darmowej biblioteki sampli. Niemniej Czas mroku z pewnością należy do korzystniejszych premier obecnego roku, wobec czego z czystym sumieniem jestem w stanie wystawić ocenę 70/100. A uwierzcie mi, że moje sumienie nie zawsze jest czyste.

Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Czas mroku

Redaktor

Najbardziej tajemniczy członek redakcji. Nikt nie wie, w jaki sposób dorwał status redaktora współprowadzącego dział publicystyki i prawej ręki rednacza. Ciągle poszukuje granic formy. Święta czwórca: Dziga Wiertow, Fritz Lang, Luis Bunuel i Stanley Kubrick.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?