Rok 2018 podobnie jak poprzedni już w pierwszy weekend premier kinowych wita się z nami rodzimą komedią. Ten jednak zrobi to jeszcze bardziej obficie. Kolejny film tego gatunku będziemy oglądać bowiem za tydzień, jeszcze jeden za dwa, a następny za trzy tygodnie. Najbardziej z tych czterech pozycji intryguje oczywiście świetnie przyjęty w Gdyni Atak Paniki Pawła Maślony. Jednak oprócz niego mamy Gotowych na wszystko. Exterminatora, czyli film, który jako pierwsza polska produkcja w tym roku stawia poprzeczkę całkiem wysoko. A na pewno dużo wyżej niż byśmy się spodziewali.
Zobacz również: Fernando – recenzja nominowanej do Złotego Globa animacji!
Był sobie kiedyś zespół muzyczny Exterminator. Exterminator grał death metal w niejakim Kochanowie, polskiej stolicy ziemniaka. I był w tym jak Jerzy Górski u Palkowskiego, najlepszy. Coś się jednak posypało i cała piątka członków zespołu musiała iść w swoją stronę. Wybierali kolejno sklep z elektroniką, bank, fabrykę artykułów higienicznych i wózek widłowy w UK. No a perkusista Makar, jak to z perkusistami czasem bywa, skończył w psychiatryku. Ktoś jednak z powrotem zauważył w nich potencjał…
Wszystko, co wychodzi temu filmowi najlepiej to wygrywanie relacji między członkami zespołu. To momentami naprawdę świetny buddy movie, w którym czterech indywidualistów musi pracować razem. A jacy oni są razem fajni. Widać chemię, widać fun, widać improwizację. Każda z postaci kwartetu Czeczot, Domagała, Rogucki, Żurawski ma swoje motywacje, swoje plany i swoje powody, aby, choć z przekąsem i kwaśną miną, zamienić Time to kill (ich pierwszy hit) na Black and white zespołu Kombii. Najlepszą robotę robi jednak frontman zespołu, grany przez Pawła Domagałę. To chyba pierwszy film z nim w głównej roli, jaki widziałem, bo ominęli mnie ci wszyscy Wkręceni i tym podobne rzeczy z początku jego kariery i niespecjalnie oglądam też telewizję, w której gość jest podobno prawdziwą gwiazdą. Tutaj jednak, jako rozdygotany nastolatek w ciele trzydziestokilkulatka jest świetny i wcale nie dziwie się, że są w tym kraju ludzie, którzy pójdą na polską komedię specjalnie dla niego. Sam też chyba zacznę tak robić. Obsada na drugim planie również trzyma poziom. Kupuje zarówno nieco szarżującą Więdłochę, spokojnego, ale cwanego Lubosa, jak i najlepszego chyba od czasów Wąskiego Krzysztofa Kiersznowskiego. Tylko Julcia grana przez Aleksandrę Hamkało wydaje się postacią całkowicie zbędną i nad wyraz irytującą.
Zobacz również: TOP 2017 – Polskie filmy w Wielkiej Brytanii zaliczyły rekordowy rok!
Zebrało się sporo pochwał, jednak do zarzucenia temu filmowi można mieć również dużo. Mankamentów bowiem też jest cała litania. Na pierwszy ogień pójdą mniejsze lub większe bzdetki scenariuszowe, których jest tu co niemiara. Fabuła bardzo często pchana jest do przodu uproszczeniami, nad którymi widz nie ma czasu się zastanowić, a jeden z ważniejszych twistów w filmie jest wyłożony tak łopatologicznie, że brakowało tylko wielkiej zrobionej komputerowo strzałki i podpisu, że to coś będzie problemem. Żart też nie zawsze daje radę. Choć gdy da się aktorom poimprowizować, co widać słychać i czuć, to poziom humoru od razu wzrasta, to w pierwszej części filmu żarty wydawały się dość wymuszone i stereotypowe. Po pierwszych dziesięciu minutach raczej nie spodziewałem się, że moja opinia o filmie będzie tak pozytywna.
Warto jeszcze wspomnieć o muzyce. Szybko można zobaczyć stosunek twórców materiałów źródłowych, jakimi są książka i sztuka teatralna, do hitów rodzimej muzyki rozrywkowej, które śpiewać musi nasza kapela (kapitalna scena, w której na festynie grają Kolorowe jarmarki Laskowskiego), jednak oddają im niewątpliwy sukces, jaki tamte odniosły. Podobnie jednak jak tytułowy Exterminator najwięcej czadu dają, gdy mogą grać swoje. W tym przypadku również trzeba oddać filmowi spory plus.
Zobacz również: Atak Paniki – oficjalny zwiastun polskiej komedii!
Jest tak dobrze jednak głównie z tego względu, że jak na dobre kino rozrywkowe przystało, Exterminator daje mnóstwo powodów, żeby wybaczyć mu wady. To nie jest film, który wszedł do kin, aby dać zarobić swoim gwiazdkom i zrobić reklamę parówek, tylko pełnoprawna, nieco wadliwa, ale jednak przynosząca mnóstwo funu opowieść. Jest trochę jak głos nastolatka, który chce opowiedzieć o swoich problemach i choć nie zawsze potrafi się wysłowić, to jednak rozumiemy go i mu wierzymy. Z naciskiem na tę wiarę, bo jej w sztucznych polskich komedyjkach z ostatnich lat brakowało jak powietrza. Plakat i trailer zapowiadał coś złego, a wyszła jedna z fajniejszych polskich komedii ostatnich lat, z której wyszedłem zadowolony bardziej niż z ostatnich Gwiezdnych wojen. Dlatego świadom jej wad, z czystym sumieniem polecam. I życzę miłej zabawy.