Manifesto – recenzja filozoficznej odysei Cate Blanchett

Manifesto należy do tej rzadkiej kategorii filmów, których recenzowanie winno być zakazane prawnie. Najlepiej jakąś ustawą z licznymi poprawkami, aby zminimalizować ryzyko obywatelskiego nieposłuszeństwa. Mamy tu wszakże do czynienia z „filmem idei”, traktatem filozoficzno-społeczno-artystycznym, tytułowym MANIFESTEM. A manifest kontestować możemy wyłącznie w odniesieniu do jego podmiotu, do jednostkowego spojrzenia na świat i do indywidualnej percepcji rzeczywistości. Na nic zdadzą się tu obiektywne kategorie poznawcze (nie żeby kiedykolwiek były potrzebne), teorie badawcze i narzędzia analityczne – Julian Rosefeldt do spółki z Cate Blanchett wyrażają tu bowiem pewne stanowisko, na istotę którego składają się subiektywne odczucia każdego z nas. Innymi słowy to my, widzowie, odbiorcy tworzymy ten film, albo lepiej, nadajemy mu życia oraz sensu istnienia. Czy jednak taka sprytna zagrywka formalna, takie ujęcie całości poprzez pryzmat afektu i pluralizmu poznawczego, zdołało ukryć wszelkie struktury typowe dla dzieła filmowego?

https://www.youtube.com/watch?v=vsVpcxAF82c

Bynajmniej. Bo choć rzeczywiście już na starcie zostajemy wrzuceni na głęboką wodę, to każdy kolejny krok twórców zbliża nas do kadłuba ich łodzi. Ale po kolei… Manifesto składa się z trzynastu pozornie niepowiązanych ze sobą merytorycznie sekwencji, których treść ogniskuje wokół najbardziej wpływowych i radykalnych manifestów XX wieku. Obok Marksa i Lenina stoi tu więc futurysta Filippo Marinetti czy surrealista Andre Breton, a metafizyczne teorie Kandinsky’ego wcale nie kłócą się z Dogmą 95 von Triera i Vinterberga czy nowofalową butą Godarda. Wszystkie te idee wizualizują się natomiast za pośrednictwem Cate Blanchett, odgrywającej rolę swoistego medium. Każda sytuacja i środowisko, w której jej postaci przyszło egzystować, odzwierciedla niejako założenia danego manifestu – obraz jest odbiciem rzeczy słyszalnych, a te często pochodzą wręcz z kart piśmienniczych oryginałów. Czynnikiem, który spaja wszystkie różnice prezentowanych systemów ideologicznych, jest znowuż teraźniejszość. I to nie tylko ta, będąca przedmiotem zainteresowania konkretnych manifestów, ale też ta wynikająca z ekspozycji świata przedstawionego. Całość obserwujemy bowiem z perspektywy „tu i teraz”. Rozprawiając zatem na przykład o rewolucyjnych komponentach marksizmu nie oglądamy retrospekcji z Moskwy Anno Domini 1917, lecz bezdomną Cate, buszującą po industrialnych nieużytkach kapitalistycznej machiny wyzysku. I tak dzieje się w kontekście każdej kolejnej odezwy, z których najlepsza i przepojona największą dozą sarkazmu jest chyba ta, wykładająca nam założenia pop-artu. Mówię wam, że jeśli w ostatecznym rozrachunku ta recenzja nie zachęci was do obejrzenia Manifesto, to zróbcie to chociażby dla wyżej wspomnianej sekwencji. Nie zawiedziecie się.

manifesto 1900x900 89d4b47c a380 41ed 88f9 1c7bba5d2d2e

Zawieść natomiast was może kierunek, w jakim – co się w trakcie projekcji okazuje – zmierza film Rosefeldta. Początkowo rzeczywiście jest to przekrojowe spojrzenie i autorska wariacja na temat XX-wiecznych bohem artystyczno-filozoficznych, lecz po pewnym czasie orientujemy się, że coś tu jest nie tak. Że ktoś tu nam próbuje przemycić pewną prawdę na temat naszej współczesnej rzeczywistości, posługując się intelektualnym bogactwem klasycznych traktatów. Że ktoś tu próbuje być zgrabnym postmodernistą, który jednak prócz zabawy kliszami nie ma widzowi zbyt wiele do zaoferowania. I że w ostateczności ten ktoś wychodzi na absolutne zero. Kojarzycie zapewne casus Titanica Jamesa Camerona. Ten film za fasadą niezwykle barokowej opowieści i formy, obfitującej w przepiękne nawiązania do klasyki kina, przemycał płytką jak kałuża po deszczu prawdę życiową o przekraczaniu granic (choć Slavoj Žižek powiedziałby raczej, że jest to film o wyzysku klasy pracującej przez burżuazję, ale zostawmy Slavoja w spokoju). I podobna sytuacja staje się dziełem Manifesto. Wykorzystując tak urodziwe dziedzictwo myśli artystycznej, twórcy konstruują pewien własny, spójny i (co najzabawniejsze i prawdopodobnie niezamierzone) kryptokonserwatywny przekaz, a novum stanowi tu wyłącznie sposób, w jaki został on nam zakomunikowany. Przepełnia go bowiem nonszalancja, prześmiewczość w stosunku do czasów nam współczesnych, do sztuki nowoczesnej, do jej wykonawców, jak i odbiorców. Tak, dokładnie – Manifesto to przede wszystkim anons czyniony w stronę współczesności, oda do ludzkiego sumienia, które chętnie przyznaje artystom miano bogów na ziemi, a dopiero potem rozprawa nad skrajnym indywidualizmem sztuki ubiegłego wieku. Co jednak boli najbardziej to fakt, że tworząc sobie tyle możliwości i szans na skonstruowanie ciekawej myśli opozycyjnej, film pozostaje jedynie odezwą, nieskorą do rzetelnej polemiki z zaprezentowanymi ideami. Rosefeldt wpierw przedstawia je w krzywym zwierciadle, uszczypliwie komentuje, a potem – jak gdyby nigdy nic – sam kreuje własny, hipokrytyczny manifest.

manifesto c2acjulianrosefeldt 2015 17 cp

W jednej z ostatnich scen pada cytat z Jima Jarmuscha, który znowuż w swojej wypowiedzi powoływał się na Jean-Luca Godarda. A brzmi on: „Nie chodzi o to, co skądś zabierasz – chodzi o to, gdzie zabierasz”. Wszystko wskazuje więc na to, że właśnie ta myśl przyświecała Rosefeldtowi przy realizacji Manifesto. Szkoda tylko, iż po tak intrygującym i obiecującym początku postanowił on zabrać nas w miejsce, które nowomowa polityczna skutecznie już wyeksploatowała i pozbawiła wdzięku. Nie zrozumcie mnie źle – czas spędzony na doszukiwaniu się źródeł i inspiracji konkretnych wypowiedzi Cate, a potem konfrontowaniu swoich domysłów z creditsami będę wspominał rewelacyjnie, ale przy tak ambitnym założeniu albo kreujemy równie ambitną puentę, albo bawimy się w obiektywne przedstawienie sytuacji. Żaden z tych scenariuszy się nie ziścił. Miał być więc pełen bukiet smaczków, a pozostał jedynie posmak goryczy. Ale przynajmniej ocena 65/100 nie jest już tylko wewnątrzredakcyjnym gagiem.

Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Manifesto

Redaktor

Najbardziej tajemniczy członek redakcji. Nikt nie wie, w jaki sposób dorwał status redaktora współprowadzącego dział publicystyki i prawej ręki rednacza. Ciągle poszukuje granic formy. Święta czwórca: Dziga Wiertow, Fritz Lang, Luis Bunuel i Stanley Kubrick.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?