Czego boi się dwunastoletni Conor? Potwora, który odwiedza go punktualnie siedem po dwunastej w nocy? Kolegów ze szkoły, którzy znęcają się nad nim przy każdej okazji? Czy babci, który patrzy na niego karcącym spojrzeniem i grozi, że będzie musiał z nią zamieszkać. Nie, tak naprawdę chłopaka prześladuje zupełnie inny koszmar, z którym przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz.
Oparty na bestsellerowej powieści Siedem minut po północy Patricka Nessa (według pomysłu zmarłej na raka pisarki Siobhan Dowd) film miał spore oczekiwania. Książka, wydana ledwie pięć lat temu, zaskarbiła sobie uznanie czytelników na całym świecie, a kolorytu dodały jej ilustracje autorstwa Jima Kay’a. Ekranizacja bezwzględnie czerpie z papierowego pierwowzoru, a zmiany, które wprowadzili twórcy, są naprawdę niewielkie. Jeżeli w powieści wciągnęła was gotycka atmosfera, a zakończenie sprawiło, że płakaliście jak bobry, to filmowa wersja w ogóle nie rozczaruje.
Conor (Lewis MacDougall) budzi się zlany zimnym potem. Właśnie miał kolejny zły sen, w którym stoi na cmentarzu starego kościoła. Ściany budynku zaczynają pękać, ziemia zapada się, wciągając kolejne grobowce. Chłopak rzuca się, by złapać rękę osoby wpadającej w otchłań. Nie udaje się. Wtedy koszmar się urywa. Conor jest w swoim pokoju, wygląda przez okno i widzi ten wyjęty z koszmaru pejzaż. Kilkusetletni cis obok ruin kościoła, na wzgórzu niedaleko jego domu. Zdaje się też słyszeć chropowaty głos wołający jego imię…
Pierwsze minuty filmu J. A. Baoyona (Sierociniec, Niemożliwe) idealnie wprowadzają widza w tajemniczą historię. Budują napięcie, nadają rytm opowieści i jej nastrój. Milczący nastolatek wychodzi z domu. Sam robi sobie śniadanie – nieobecność matki i ujęcia leków z jej imieniem, sugerują, że jest ciężko chora. Syn przygląda się, jak Lizzy (Felicity Jones) śpi w swoim pokoju. Wyprawa do szkoły to nie tylko słuchanie kolejnego nudnego nauczyciela, ale oczekiwanie na „spotkanie” z prześladowcami. Jak zwykle trzech wyrostków zabawi się jego kosztem. A potem powrót do domu, gdzie matka walczy ze śmiertelną chorobą.
Jest godzina 0:07 – minęła północ, a Conor czuje, że coś się zbliża. Wygląda przez okno i widzi, jak cis z cmentarza ożywa, powstając z ziemi. Wysoki na kilka metrów stwór (głos Liama Neesona) rusza w stronę domu bohatera. Przyszedł, by opowiedzieć mu trzy historie. Po nich chłopiec opowiedzieć mu będzie musiał swoją. Ala jaka to historia, skoro on nie zna żadnej. Będzie miał kilka dni, by się nad tym zastanowić.
Siedem minut po północy jest tym wyjątkowym przypadkiem, kiedy poszczególne części składowe tworzą spójną, emocjonalnie angażującą całość. Od aktorów począwszy, po efekty specjalne i realizację. Lewis MacDougall miał chrzest bojowy w filmie Piotruś. Wyprawa do Nibylandii. Tutaj rozwija swój talent, umiejętnie oddając stan jego bohatera, który jest zbyt dojrzały, by być dzieckiem, a za młody, by być mężczyzną. Jego smutne spojrzenie, kłębiący się wewnątrz gniew oraz artystyczna wrażliwość znajdują idealne ucieleśnienie w grze aktora. Na nim spoczywa cały film, ale nie obeszło się bez silnych postaci na drugim planie. Sigourney Weaver jest fenomenalna jako babcia – starsza pani zajmująca się nieruchomościami, mieszkająca w swoim dopracowanym mieszkaniu, otoczona pamiątkami z przeszłości. Zimna, wymagająca, nie znosząca sprzeciwu, wyjątkowo silna. Matka Conora w wykonaniu Felicy Jones ma w sobie mnóstwo ciepła i delikatności. Jej oczy mówią naprawdę wiele – bije z nich smutek, ale i miłość do syna. W końcu głos potwora, którego gra Liam Neeson – szorstki, głęboki, kryje w sobie moc i mądrość.
Realizatorom udało się też zbudować niesamowitą atmosferę filmu. Sekwencje z potworem mają coś z klasycznych filmów grozy (choćby ukłony w stronę horroru Kult, ale też są fragmenty czarno-białego King Konga), będąc przy tym spektakularnie dopracowane technicznie. Gałęzie – ciało potwora, które w pewnych chwilach oplata cały pokój chłopca, wyglądają niezwykle realistycznie. Potwór, przemawiający głosem Neesona, wywołuje nieraz dreszcz grozy. Ale oprócz tych głośnych momentów, reżyser umiejętnie operuje też ciszą, która lepiej puentuje wiele scen, niż liryczna, ckliwa muzyka. Także sceny rodzinne, chwile z mamą i ojcem (Toby Kebbell), który przyjechał na moment z USA, mają w sobie mnóstwo ciepła. A na koniec nie sposób nie wspomnieć o wizualnej ilustracji historii, które opowiada potwór. Zrealizowane jako animacje, wyglądają niczym akwarelowy obrazy, które ożywają na oczach widzów. Podobnej techniki malarskiej używa Conor, tworząc swoje szkice.
Nie sposób mówić o Siedmiu minutach po północy pomijając główny temat filmu. W niebanalny sposób, podążając tropem pierwowzoru, dotyka bardzo dorosłych spraw: prawdy, śmieci, skomplikowanych ludzkich relacji. Oddając sens opowieści przytaczanych przez potwora, mówi, że świat nie jest czarno-biały, a ludzi nie można kategoryzować z góry na dobrych i złych. Ta tematyka jest jedynym słabszym punktem produkcji – może się okazać zbyt poważna dla młodszego odbiorcy. Ale poza tym czeka nas prawdziwa filmowa uczta, która bez używania taniego sentymentalizmu i kiczu, wyciśnie szczery łzy wzruszenia z niejednego widza.