Cokolwiek dobrego możemy powiedzieć o MCU, niewątpliwie do jego najsłabszych stron należą czarne charaktery, jako że na palcach jednej ręki można policzyć tych udanych. Do tej ciemnej strony uniwersum należy również zagrany przez Christophera Ecclestona Malekith. Ta jednowymiarowa, płaska postać nie zyskała sympatii ani widzów, ani krytyków, odchodząc zresztą dość jednoznacznie w niebyt po bądź co bądź efektownej śmierci w drugiej części Thora.
Sam aktor nie wypowiada się również zbyt pochlebnie o współpracy ze studiem:
Powiedzmy sobie szczerze, nie była to moja najlepsza chwila. Przez pierwsze dni [nakładania makijażu], musiałem wytrwać po siedem, osiem godzin. Marvel nie był wobec mnie szczery, bo nikt mi wcześniej nie powiedział o takiej ilości make-upu, który musiałem nałożyć.
Pieniądze. To mną przede wszystkim kierowało – przyznał jeszcze.
Kto wie, być może Eccleston spodziewał się dziecinnie prostego zarobku, a musiał włożyć nieco wysiłku w tę mimo wszystko niesamowicie prostą rolę? Niezależnie od tego, co miał wtedy w głowie, zapewne przynajmniej nikt za nikim tęsknić nie będzie. Bo po tak źle napisanej i zaprezentowanej na ekranie postaci chyba nikt nie myślał nawet o przywróceniu Mrocznego Elfa do łask i jakiegoś rodzaju wskrzeszeniu?
Źródło: comicbookmovie / Ilustracja wpowadzenia: materiały prasowe