Piła: Dziedzictwo – recenzja definitywnego upadku serii

Pierwsza Piła z 2004 roku była pewnego rodzaju powiewem świeżości w thrillerowym gatunku. Poczucie niepokoju, klaustrofobii oraz beznadziejności potrafiło udzielić się widzom dzieła Jamesa Wana, które przy milionowym budżecie potrafiło przynieść kilkakrotnie wyższy dochód, dając początek serii, która po paru kolejnych odsłonach stała się niczym więcej, niż bezwstydną maszyną do zapychania portfeli odpowiedzialnych za nią osób. Przez kolejne dwie części nie było wcale tak źle. Zagadki, pułapki i historia potrafiła zaciekawić, serwując nam kolejne twisty. Jednak z odsłony na odsłonę jakościowo poziom Piły spadał i co niektórzy, w tym ja, trwali przy serii w celu zaspokojenia kryjącej się w najczarniejszych zakamarkach podświadomości żądzy krwi, czerpiąc przy tym sporo zabawy, tak jak przy seansach coraz to nowszych części Oszukać przeznaczenie. Siódma część miała być ostatnią, co jeszcze wyszłoby wszystkim na dobre, bo nie była aż tak tragiczna jak ten mierny skok na kasę, który wpadł do kin w ubiegły piątek.

Fabularnie nie ma tutaj co opowiadać – od dawna w tej serii o to nie chodzi, ale zdradzę tylko, że w mieście zaczynają znikać ludzie, a wszelkie tropy prowadzą do nieżyjącego od dziesięciu lat Johna Jigsawa Kramera bądź jego naśladowcy. No, przyznam, że po siedmiu latach przerwy scenarzyści szarpnęli się na wprowadzenie niebywałej oryginalności i innowacyjności w tej przepalonej niczym olej z fastfoodowej frytkownicy serii. Gdyby jeszcze ktoś nie spostrzegł, mówiłem zupełnie ironicznie. Wyjaśniam tak, jak bohaterowie nowej Piły, którzy kilkakrotnie łopatologicznie opisują nam zaistniałe zdarzenia, abyśmy na pewno skumali, o co chodzi. Zapewne osoby odpowiedzialne za scenariusz stwierdziły, iż widz = debil. Idiotyczne jednak jest to, co dzieje się na ekranie wraz z kolejnymi sekwencjami i serwowanymi twistami mające nas zapewne wywalić z pantofli, w rzeczywistości zwyczajnie żenują i wywołują niemałe parsknięcie, przynajmniej z mojej strony. Jeśli myśleliście, że wcześniej było do bólu absurdalnie, to Dziedzictwo pokazuje, że da się bardziej. I nie jest to zaleta, jak w przypadku Szybkich i wściekłych.

Jedynym plusem tego filmu jest chyba tylko tempo, w jakim to wszystko się odbywa. Może i powtarzane schematy męczą niemiłosiernie, ale co chwila coś się tutaj dzieje i ostatecznie seans mija szybko i prawie bezboleśnie. Pułapki oraz gry, w które wplątywani są nasi ekranowi nieszczęśnicy, a które jednak są wizytówką serii, w ósmej części wypadają słabo i często nie do końca można zrozumieć reguł zabawy ustanawianych przez Jigsawa. Ci zatem, którzy  chcieli się tylko dobrze bawić, oglądając brutalne sceny tortur, będą raczej zawiedzeni. Same dziedzictwo Kramera i jego filozofia są tutaj dodatkowo zmieszane z błotem. Do puli dodajmy jeszcze bohaterów, których ma się po prostu w czterech literach i którym w ogóle się nie kibicuje. Dziedzictwo nie dostarcza zatem satysfakcji na żadnym polu nawet fanom serii. 

Piła: Dziedzictwo jest więc kolejną żałosną próbą wytargania jak największej ilości pieniędzy z portfeli widzów w halloweenowy okres, będącą przy tym zwykłymi popłuczynami i najbardziej niepotrzebnym filmem ostatnich lat. Oby ci, którzy wykładali pieniądze na jej powstanie, powiedzieli sobie ostateczne game over.

Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe

Redaktor

W kinie szuka pozycji, która przebije Pulp Fiction, w telewizji - Breaking Bad oraz Rodzinę Soprano, w świecie gier - serie Bioshock oraz God of War.
Kontakt: [email protected]

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?