Phil Lord, Christopher Miller, Josh Trank, Colin Trevorrow, David Fincher – wszyscy ci filmowcy byli rozpatrywani przez Lucasfilm do objęcia stołka reżyserskiego pierwszego, gwiezdnowojennego epizodu sagi Disneya, ale żadnemu z nich nie dane było się udać w podróż do odległej galaktyki. Szczególnie kandydatura tego ostatniego mogła rozpalać zmysły wielu kinomanów, lecz mimo oficjalnej oferty wystosowanej do Finchera, ten nie zdecydował się podjąć nawet rozmów na temat kontraktu. Dlaczego? Przecież wystarczyło nakręcić powtórkę z Nowej Nadziei, co skrzętnie udowodnił J.J Abrams. Jaki był więc powód jego odmowy? Ogromna presja i możliwe nadużycia ze strony gwiazd Przebudzenia Mocy – Harrisona Forda oraz Carrie Fisher:
Rozmawiałem z Kathleen Kennedy o mojej kandydaturze, ale doszedłem do wniosku, że przyjmując ją, wpadłbym jak śliwka w kompot. Nie wiem co gorsze: być Georgem Lucasem na planie Nowej Nadziei i tłumaczyć wszystkim, czym jest ten cholerny Aldeeran, czy dobrze się bawić na planie sequeli ze świadomością, że twój film musi sprostać oczekiwaniom fanów oryginału. […] To zupełnie inna bajka. Z jednej strony musisz liczyć się z możliwymi nadużyciami ze strony Harrisona Forda i Carrie Fisher, a z drugiej zarobić dla filmu miliardy dolarów. Dla reżysera stanowi to więc „jakąś” presję.
Święte słowa, Panie Fincher. Przejście z wysokobudżetowych, ale jednak kameralnych, thrillerów do disneyowej pralni pieniędzy musi rzutować na zmiany w grafiku, jak i na zmiany w podejściu do filmowej realizacji. I do życia. Poza tym, nawet tak szanowany w Hollywood reżyser jak Fincher musiałby w przypadku objęcia Gwiezdnych Wojen liczyć się ze wszechmocą producentów, którzy – jak wiemy – mają jednego pana i lorda. A jest nim pieniądz. Dobrze się więc stało, że twórca Zaginionej dziewczyny i Siedem został w swoim ogródku. Dzięki temu miał czas m.in. na dopieszczenie serialu Mindhunter. Nikt chyba więc nie narzeka, co nie?
Źródło: empire.com / Ilustracja wprowadzenia: wired.com