Zazwyczaj nie jesteśmy łaskawi przy ocenie filmów, ale w przypadku Pierwszego śniegu wykazaliśmy się nie lada wyrozumiałością. Ocena 60/100 przyznana przez naszego recenzenta jest bowiem jak ten pierwszy śnieg – delikatna, niewinna – w zestawieniu z falą krytyki, z jaką spotkała się ekranizacja powieści Jo Nesbo. Tak uwielbiany przez nas wszystkich wskaźnik zgnilizny serwisu Rotten Tomatoes, w momencie premiery oscylował wokół 30%, a teraz (stan na 17.10.2017, godz. 12:48) wynosi równe 24%. Jednym słowem klapa, której nijak nie da się wybronić. No chyba, że jest się reżyserem takiego projektu. Tomas Alfredson w rozmowie z portalem internetowym NRK (Norwegian Broadcasting Corporation) szuka bowiem przyczyny takiego stanu rzeczy i wydaje się, iż właśnie ją znalazł. Na czym ona więc polega? Na za małej zawartości Norwegii w Norwegii:
Mieliśmy za krótki okres zdjęciowy w Norwegii. Nie zmieściliśmy w nim wszystkiego, co zaplanowaliśmy, a potem przy sklejaniu w jedną całość zorientowaliśmy się, że brakuje nam sporej części materiału. Czuliśmy się, jakbyśmy układali puzzle bez kilku kluczowych elementów. I przez to naszym oczom nie ukazał się pełen obrazek.
Mądry Norweg po szkodzie, ale jeśli rzeczywiście czas na zdjęcia został drastycznie skrócony, to efekt końcowy mógł się diamterlanie różnić od tego oczekiwanego. Nie wiemy co prawda ile godzin, dni, tygodni zabrano Alfredsonowi, ale z natury rzeczy takie tłumaczenia wzniecają nutę podejrzliwości. Bo czy czasem tonący nawet brzytwy się nie chwyci? Może. Niemniej jednak Pierwszy śnieg jest jaki jest, a jest niedobry. A przynajmniej daleko mu do dobroci.
Źródło: yahoo.com / Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe