Mocne słowa, Mistrzu. Mocne słowa. Ale jakże prawdziwe. W świecie, w którym o sukcesie i jakości produkcji filmowej decyduje procentowe stężenie zgniłych pomidorów, takie stwierdzenie w końcu musiało paść. Bo czy awangardę krytyki filmowej powinien stanowić portal tworzony przez kinofilów-samouków? Oczywiście, umasowienie i oddanie pióra (nawet tego internetowego) w ręce mas zafascynowanych X Muzą świadczy o sile oddziaływania tego medium, ale z drugiej strony nie świadczy o rzetelności działalności krytycznej. A filmowi, jak zresztą każdej dziedzinie sztuki, taka profesjonalna działalność jest potrzebna. I to bardzo. I właśnie Martin Scorsese w obronie takowej, ale również w obronie kolegów z branży, występuje. Jego zdaniem wszelkie serwisy a la Rotten Tomatoes stanowią zagrożenie dla współczesnej branży i jednocześnie zawodzą jako nośnik wykwalifikowanej opinii na temat filmu. A jako przykłady potwierdzające niniejszy stan rzeczy wymienia chociażby label uzyskany przez Blade Runnera 2049, 0% score na popularnym RT będący dziełem Linii życia oraz kategoria F, którą szczyci się Darren Aronofsky i jego mother!:
Te firmy, te serwisy zbierające opinie wytworzyły swoją własną wykładnię, która jest wrogiem współczesnych filmowców – nawet sama nazwa Rotten Tomates jest obraźliwa. I w sytuacji, w której krytyka filmowa kreowana przez pasjonatów i ludzi zaangażowanych, posiadających rzetelną wiedzę na temat historii kina i sztuki, sukcesywnie zanika, jej miejsce zajmuje czysta, najzwyklejsza arbitralność. Miejsce ludzi z pasją, zajmują ludzie doszukujący się przyjemności w odrzucaniu, deprecjonowaniu i mieszaniu filmów oraz filmowców z błotem. Niech za przykład posłuży chociażby desperacka próba zniszczenia i łaknienia krwi po seansie mother! Darrena Aronofsky’ego. […] Po tym jak ostatecznie zobaczyłem ten film, wspomniana arbitralność w krytyce Aronofsky’ego jest dla mnie jeszcze bardziej niepokojąca i właśnie dlatego dzielę się tymi przemyśleniami. Ludzie zdają się wpadać w szał, kiedy tylko film jest trudny do zdefiniowania, kiedy nie mieści się w ich pojmowaniu uczuć i rzeczywistości i kiedy nie da się go potraktować zero-jedynkową kategorią wartościowania.
Mistrzu mów, ać ja pobruszę. Powyższe słowa – choć szczere i wypowiadane w dobrej intencji – prawdopodobnie jednak odbiją się od uszu stron zainteresowanych niczym groch od ściany. W starciu ze wszechmogącą wolą pieniądza i systemu produkcji coraz częściej uzależnionego od trendów panujących na serwisie RT i jemu podobnych, nawet najbardziej natchniona jednostka skazana jest na sromotną porażkę i zwrot w kierunku samorealizacji. Wszakże już Mickiewicz do spółki ze Słowackim (mimowolnie) udowodnili, że romantyczne zrywy nigdy nie rzutowały na losy całości. A casus Robespierre’a się nie liczy.
Źródło: screenrant.com / Ilustracja wprowadzenia: latimes.com