„Pitbull: nowe porządki” to jedna z tych polskich premier filmowych, które od początku wzbudzają zarówno gorące emocje, jak i kontrowersje. Po ponad dekadzie od premiery filmu kinowego i ośmiu latach od emisji trzeciego sezonu serialu, Patryk Vega zdecydował się wskrzesić kultową serię o twardych policjantach ze stolicy. Od samego początku było wiadomo, że w roli głównej nie zobaczymy już Marcina Dorocińskiego, który fenomenalnie wykreował rolę Despero, wzorowanego z kolei na nieżyjącej już legendzie z Pałacu Mostowskich – Sławku Opali. Brak aktora oczywiście doskwiera, nie oznacza to jednak, że nie zobaczymy znajomych twarzy, nawet jeśli pojawiają się tylko w rolach epizodycznych.
Nowym protagonistą jest komisarz Majami, w którego wciela się seksowny, wyrzeźbiony i wytatuowany Piotr Stramowski. Dla kobiecej części widowni będzie to z pewnością smaczek zachęcający do seansu, z aktorskiego punktu widzenia jest już niestety gorzej. Stramowskiemu do warsztatu Dorocińskiego brakuje sporo, na dodatek najwyraźniej twórcy uznali, że postać sama w sobie nie będzie uznana za dość „hardkorową” i trzeba wzbogacić aktora o osobliwego irokeza. Moim zdaniem – słaby ruch. Trzeba jednak przyznać, że w miarę upływu czas coraz bardziej sympatyzowałem z komisarzem Majami, co generalnie jest dobrym znakiem.
https://www.youtube.com/watch?v=Zcj4fc9na4M
Nasz bohater rozpoczyna śledztwo związane z panoszącą się coraz śmielej w Warszawie grupą mokotowską, której przewodzi gangster o wdzięcznym pseudonimie Babcia (w tej stworzonej dla niego roli, świetny jak zawsze Bogusław Linda). Mafia koordynuje porwania, wymuszenia haraczy, ale i zabójstwa, policja uwija się więc jak w ukropie, by położyć im kres. Zanim jednak dojdzie do ostatecznej konfrontacji Majami i Babci (!), poznamy całą galerię barwnych postaci, w których na szczególną uwagę zasługuje głupkowata puszczalska Olka (seksowna Maja Ostaszewska), nie ogarniający rzeczywistości, naszprycowany sterydami Strachu (Tomasz Oświeciński) czy mój osobisty faworyt – niepozorny, psychopatyczny gangster Zupa, za rolę którego genialny Krzysztof Czeczot powinien dostać co najmniej Oscara. Relacje pomiędzy bohaterami, chociaż przeważnie bardzo chaotyczne i mało racjonalne, są jednak motorem napędowym filmu i mają w sobie coś magnetycznego, co nie pozwalało mi oderwać wzroku od ekranu. Większych naturalnych dialogów błyszczy, a niejednokrotnie powala poziomem humoru, co zdecydowanie wychodzi nowemu „Pitbullowi” na plus.
Gorzej, że główna oś fabuły jest tutaj prawie niewidoczna. „Nowe porządki”, o wiele bardziej, niż pełnoprawną historię kryminalną, przypominają ekranizację dwóch książek Patryka Vegi z serii „Złe psy”. Były to wywiady z warszawskimi policjantami, którzy przytaczali dziesiątki niezwiązanych ze sobą opowieści, najbardziej zapadających w pamięć. Ich odzwierciedlenie znajdziemy w filmie, ale możecie sobie jedynie wyobrazić, jak luźno połączone są przez to ze sobą kolejne sceny.
Mimo wszystko, ten brak zarysowanego, fabularnego trzonu przestaje razić, gdy damy się wciągnąć w wir fascynujących, brutalnych zdarzeń, które dzieją się przecież na naszych podwórkach, w piwnicach albo mieszkaniach za ścianą. Morderstwa, tortury, kradzieże, pobicia, porwania i ostry seks – to wszystko znajdziemy w „Nowych porządkach”, podkreślone energetyzującą muzyką fantastycznego Łukasza Targosza. Ten świat przeraża, ale jednocześnie jesteśmy go ciekawi, chcemy wejść za jego kulisy i nie możemy przestać patrzeć, nawet jeśli na ekranie dzieje się akurat coś pozbawionego logiki lub fabularnej ciągłości.
Jeśli szukacie dobrej, zaskakującej historii o „policjantach i złodziejach”, „Pitbull: nowe porządki” nie zaskoczy Was niczym szczególnym. Natomiast jeśli jesteście zafascynowani kulisami pracy policji, ale i przestępczego półświatka, zdecydowanie warto wybrać się do kina. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że filmowa wersja to zaledwie preludium do serialu, który być może kiedyś powstanie (nie ma powodów, by przypuszczać inaczej, skoro to samo stało się z pierwszym „Pitbullem” czy niedawnymi „Służbami specjalnymi”). Być może otrzymamy wtedy wersję ostateczną, gdzie rozwinięte wątki będą się bardziej kleić, czego życzę i sobie i Wam. Wtedy będę mógł z powodzeniem podnieść ocenę.