Attack on Titan to pierwsza z dwóch zaplanowanych aktorskich adaptacji popularnej mangi i anime o tym samym tytule. I jak każda ekranizacja znanej serii, również ta musi zmierzyć się z oczekiwaniami oddanych fanów. Bezkrytyczni fanatycy oryginału poczują się filmem zdradzeni i pewnie za nadużycie będą uznawać określenie, iż film jest adaptacją Shingeki no Kyojin. Ogrom zmian, które proponują twórcy, wywołuje wręcz histeryczne reakcje. Pozostałe osoby zobaczą jednak przyzwoity postapokaliptyczny horror gore, który leży na przeciwnym biegunie od wszystkich hollywoodzkich młodzieżowych dystopii science fiction.
Gdyby powierzchownie podsumować, co właściwie ostało się z oryginału, to byłyby to pewnie imiona, Tytani, mury i trójwymiarowy manewr. Akcję przeniesiono do Japonii oraz wykasowano cały wątek społeczno-polityczny, celem skupienia się na postaci Erena oraz wątkach miłosnych. Przy ograniczonym budżecie przeznaczenie większej ilości czasu na rozwój postaci wydawało się być rozsądnym pomysłem. Niestety scenarzyści ponoszą tu porażkę, tworząc zbyt enigmatycznych bohaterów. Zmieniono także relacje między postaciami oraz charaktery. Eren (Haruma Miura) jest zbuntowanym nastolatkiem. Jego motywacje do walki z Tytanami są mgliste, tak jak i uczucia do Mikasy (Kiko Mizuhara). Ona zaś z silnej fizycznie i mentalnie bohaterki, wojowniczki i opiekunki Erena, staje się po prostu milczącą maszyną do zabijania Tytanów. Armin (Kanata Hongō) w filmie głównie statystuje, gdyż jego postać zostaje całkowicie zmarginalizowana.
Higuchi wykorzystuje podobny schemat co Komasa w Mieście 44. Film zaczyna się więc sielankowo. Kamera przedstawia nam miasto, w którym panuje atmosfera powszechnej szczęśliwości. Trójka głównych bohaterów biega beztrosko po wzgórzach i zielonych łąkach. Jak się za chwilę dowiemy, jedynym niezadowolonym z życia wewnątrz murów jest Eren, w którym budzi się pasja podróżnicza. Ten raj jednak szybko zamienia się w piekło. Z początkowej wielobarwnej gamy kolorów filmowy świat zobaczymy już wyłącznie w dwóch odcieniach: szarości – kurzu, pyłu, zgliszczy, oraz czerwieni – krwi, pożogi, ognia. Gdy Tytani przebijają się przez pierwszy mur, reżyser nie szczędzi nam widoku żywieniowych nawyków Tytanów. Częstuje się nas oderwanymi kończynami, krwią i odgłosami łamanych kości. Z detalami obserwujemy masakrę bezbronnych mieszkańców. Od tej chwili każdą scenę filmu przenikać będzie poczucie beznadziei i atmosfera defetyzmu, którą dosyć niezdarnie próbowano rozładowywać lżejszymi scenami. W poważny ton wkomponowano również azjatyckich aktorów, których ekspresyjność poza kilkoma momentami została okiełznana.
Ważną częścią Shingeki no Kyojin są efekty specjalne. Wiele osób obawiało się, iż z racji małego budżetu w porównaniu do filmów Hollywoodzkich, film stanie się japońskim odpowiednikiem naszego Wiedźmina. Wśród sceptyków ekranizacji zaczęła funkcjonować nawet prześmiewcza nazwa „Shingeki no budget”. Jednak twórcy wykonali zadanie poprawnie. Widać, że dużą ilość zdjęć tworzono na tle green screenu, ale sam trójwymiarowy manewr oraz wkomponowanie tytanów wyszło zadowalająco. A tytułowi giganci są równie przerażający co w oryginale.
Pierwsza część Attack on Titan to mimo wszystko film niezły, ale po seansie pozostaje wrażenie, że otrzymujemy wyłącznie dziewięćdziesięciu minutowy wstęp pod drugą część. Ograniczenie czasowe z jednej strony pozytywnie wpłynęło na tempo filmu, lecz z drugiej strony zabrakło miejsca na pogłębienie historii i postaci. Mimo wszystko jest to interesująca pozycja dla fanów krwawych filmów oraz miła odmiana po mdłych amerykańskich filmach dla nastolatków.