Powiedzieć, że David Lynch i Harry Dean Stanton znają się jak łyse konie, to jak nic nie powiedzieć. Siedem wspólnych produkcji (w tym oczywiście tegoroczny powrót legendarnego serialu Twin Peaks), współpraca sięgająca lat 80., publiczne wyrazy przyjaźni i uznania – to wszystko składa się na obraz kolejnego wiekuistego partnerstwa z serii reżyser-aktor, których w kinie byliśmy świadkami wiele razy i które Lynch chętnie praktykuje od początku swojej kariery. Tym razem jednak obaj Panowie spotkają się na gruncie neutralnym i to w dodatku w tej samej roli – roli aktorów. Lucky, czyli debiut reżyserski Johna Carrolla Lyncha (zbieżność nazwisk przypadkowa, nie ma mowy o nepotyzmie) umożliwi bowiem to, co do tej pory było niemożliwe – spotkanie Gordona Cole’a z Carlem Roddem. Dla niewtajemniczonych chodzi oczywiście o dwie postacie z „uniwersum” Twin Peaks, których odtwórcami są właśnie Lynch oraz Stanton, a których spotkanie na łamach niniejszego serialu byłoby chyba najmniej oczekiwane. Z tej perspektywy film zdaje się być więc niezwykle ciekawy!
https://www.youtube.com/watch?v=2KLLkj84GAo
Ale gdyby nie rozgrzewały was te naciągane smaczki i konteksty, to może bardziej intrygująca okaże się materia będąca głównym przedmiotem zainteresowania Lucky. A tą jest natomiast podróż 90-letniego ateisty (w tej roli oczywiście Harry Dean Stanton) w głąb siebie, podejmowana przez niego eksploracja wartości własnego życia oraz medytacja nad pojęciem śmierci. Pomysł ambitny, wykonanie – sądząc po trailerze – również zbytnio nie odstaje, a zdaniem krytyków oraz recenzentów amerykańskich, którzy już mieli okazję obejrzeć ten film, Harry Dean Stanton popełnił tutaj rolę swojego życia. Prawdę powiedziawszy chętnie ujrzałbym aktora wznoszącego w geście tryumfu indywidualną nagrodę filmową, albowiem do tej pory Stanton na przestrzeni całej, ponad 60-letniej, kariery mógł cieszyć się wyłącznie dwoma personalnymi nominacjami. I to jeszcze do jakichś tam Satelitów. Uhonorowanie w ten sposób jego występu w Lucky posłużyłoby więc za swoisty diament w koronie i choć zdaję sobie sprawę, że nie nagrody się liczą, a zdolność do zapewnienia sobie nieśmiertelności poprzez impresję, to jednak nie narzekałbym na publiczną celebrację dokonań Stantona. Bo mu się należy.
P.S. Harry Dean Stanton brał udział w bitwie o Okinawę, feel old yet?
Źródło: Youtube / Ilustracja wprowadzenia: kadr ze zwiastuna