Zastanówmy się, ilu jest gości w Hollywood, którzy po wypuszczeniu zaledwie jednego filmu jakiejś serii, mogą mówić o jego sequelu takie rzeczy, jak James Gunn o kontynuacji Strażników Galaktyki. Niby każdy, jednak tylko garstka nie narazi się na śmieszność i na opinie, że największe widowisko czy największy efekt wizualny w historii będą tylko pustymi frazesami. Wraz z tokiem kampanii promocyjnej najnowszego hitu MCU Gunn popadał w coraz większy samozachwyt, a my wszyscy dalej mu wierzyliśmy. Wszystko z prostej przyczyny. Ten człowiek jest w swoim filmie i bohaterach zakochany do szaleństwa. A my po seansie dwójki wcale mu się nie dziwimy, bo podzielamy jego uczucie. I to nie z perspektywy ojca całego przedsięwzięcia, a widza, który liczy na dwie godziny świetnej rozrywki.
Zobacz również: Kim jest Drax Niszczyciel? Historia superbohatera #39
Sukces Strażników Galaktyki opierał się na bohaterach. Marvel dał nam film totalnie odmienny od wszystkiego, co stworzył wcześniej, z postaciami, które znali tylko najwięksi fani komiksów. Udało się przez fakt, jak znakomicie je napisano. Po seansie chciało się wsiąść w statek kosmiczny i polecieć ratować galaktykę wraz z Grootem, Rocketem i Star Lordem. Dlatego po pierwszym i kilku następnych obejrzeniach między premierami, nie pozostało nic jak zacisnąć zęby i czekać na ich powrót. Wrócili, ku mojej radości, z równie wielką siłą.
Nie wiem, jak te ostatnie Marvele to robią, ale są w stanie upchnąć do filmu dziesiątki postaci i każdą z nich wygrać na ekranie. Wszyscy Strażnicy Galaktyki, ich przeciwnicy, starzy lub nowi znajomi, są w tym filmie potrzebni. No prawie, bo ku mojemu niewielkiemu rozczarowaniu, najsłabiej wypada bohater Sylvestre’a Stallone’a. Wiadomo, nazwisko, ale za wiele do roboty to on tu nie ma. Jeśli idziesz na ten film ze względu na jego rolę, ostrzegam.
Zobacz również: Oficjalna lista utworów z Awesome Mix vol. 2
Myślę jednak że fanów, którzy pobiegną na sale kinowe, będą ciągnąć nieco inne powody. Między innymi mały Groot. Miałem z nim problem i nieco obaw, że będzie to tylko maskotka, nie robiąca nic poza byciem uroczym. Napisy początkowe tylko to wzmogły. Pamiętacie stopklatkę z Czasu Ultrona, w której Avengers pokazywali, jacy są fajni? Brakowało tylko Iphone’a w ręku jednego z nich, którym trzaskałby selfie z podpisem na robocie. Tutaj jest coś podobnego, tylko pierwsze skrzypce gra Groot. I jest to dla mnie troszkę przegięte. Potem jednak fabuła traktuje go dużo bardziej poważnie, dalej robiąc z uroczości największy atut, ale mimo wszystko zgrabniej. Tak jak trzeba. To samo można powiedzieć o poziomie humoru. Oprócz kilku żartów za bardzo (głównie z Davidem Hasselhoffem) jest naprawdę wysoki. Jeden z wyższych w MCU.
Ale Groot, Drax, Rocket i reszta tej pokręconej ekipy to tylko dodatki. Bo film jest głównie o Star-Lordzie Chrisa Pratta. I tutaj mówić za wiele nie mogę, bo ku mojemu zdziwieniu fabuła, mimo iż niekoniecznie najwyższych lotów, jest dużym polem minowym spoilerów. Nie bez przyczyny żaden materiał promocyjny nie zdradzał nam czarnego charakteru czy szczegółów na temat ważnych relacji postaci, co dziś zdarza się nader często. Strażnicy Galaktyki vol. 2 nie mówią nic odkrywczego, jednak sprawnie żonglują wszystkimi tajemnicami, jakie mają ich bohaterowie. Dlatego, choć przed premierą w internecie można było natknąć się na długie domysłowe elaboraty, które często nie odbiegały od tego, co zaserwował nam James Gunn, przyjemnością jest układać sobie te klocki dopiero na sali kinowej. Ja, jako widz stroniący od zbyt wielu materiałów promocyjnych, widząc praktycznie tylko trailery, byłem zadowolony. Dlatego szczerze polecam w taki sposób się na ten seans wybierać. Oczywiście z włączonym trybem dziecko.
Jest to także film, w którym bardzo dużą rolę, wręcz jednego z bohaterów, odgrywa muzyka. Co tu dużo mówić, Awesome Mix vol. 2 jest godnym następcą pierwszego. Wspomaga zabawę, często nawet wpływając na działania bohaterów. Jest taki, jaki jest cały ten film, zrobiony z miłości. Gdy parę dni temu dostaliśmy suchą playlistę, mogliśmy się mniej więcej domyślać, czego posłuchamy. Nie wiedzieliśmy jednak, jak zagra to w filmie. Zagrało bardzo dobrze, więc pewnie znowu spotka mnie syndrom, który znam z pierwszej części, przez który dużo lepiej słuchało mi się tych piosenek w filmie czy trailerach, niż na sucho.
Jedno z moich ulubionych uczuć po seansie kinowym to spełnienie. Kiedy film, na który czekałem naprawdę długo, daje mi wszystko, czego po nim oczekiwałem. Tutaj zabrakło do tego naprawdę niewiele. Strażnicy galaktyki vol. 2 to pozycja, która dostarcza kilotony dobrej zabawy i sprawia, że postacie, które pokochałem 3 lata temu, uwielbiam jeszcze bardziej. A do tego dochodzi dużo nowej miłości (szczególnie do Mantis). Jasne, film potrafi być zbyt kolorowy, a zakończenie jest rodem ze słodkiej komedii romantycznej. Jasne, to bajeczka. Wszystkim co jest potrzebne żeby się nią cieszyć, jest więc zamiana w dziecko na te dwie godziny z hakiem na sali kinowej. Dlatego, mimo że trochę popsioczyłem, będę ten film kochać dalej. Serce w końcu nie sługa. Nic tylko czas na kilka następnych seansów. Podczas miesiąca miodowego.