Kiedy spojrzy się na ubiegłoroczny polski box office, wyraźnie widać, że animacje cieszą się w naszym kraju niezwykłą popularnością. Fakt ten słusznie wykorzystują dystrybutorzy, którzy prezentują widzom wiele więcej niż tylko głośne produkcje Disneya, Pixara, Dreamworks czy Illumination. Na ekrany polskich kin regularnie trafiają również mniej popularne animowane pozycje od mniejszych studiów z innych krajów, takich jak Argentyna, Hiszpania czy właśnie Niemcy, jak to ma miejsce z dzisiejszą bajką. Zdarza się, że są to robione po najmniejszej linii oporu prymitywne chały, nie nadające się do oglądania. Ten przypadek nie dotyczy jednak pochodzącego od naszych zachodnich sąsiadów Zająca Maxa, który może i świata nie zbawia, ale zapewnia radosny, pozytywny seans.
Zgodnie z pełnym tytułem – Zając Max ratuje Wielkanoc – fabuła opowiada o magicznej krainie wielkanocnych króliczków, które regularnie dbają, by nikomu nie zabrakło jajek na święta. Ich sielski żywot przerywają jednak niecne podchody przebiegłych lisów, próbujących zdobyć wielkie złote jajo, będące jednocześnie źródłem mocy Zająca Wielkanocnego. Bohaterem mimo woli staje się tytułowy Max, który wolałby być gangsterskim raperem, lecz przez przypadek trafia do przepełnionej miłością leśnej krainy. Jej mieszkańcy dadzą mu cenną życiową lekcję o tym, że nie można myśleć tylko o sobie.
Historia raczej nie grzeszy oryginalnością, ale jednocześnie twórcy bardzo ładnie połączyli współczesną „fajowskość” z tradycyjnym wyobrażeniem świata i typowo bajkową stylistyką. Nie ma tu bezwstydnych, nieadekwatnych nawiązań do popkultury i wulgarnych żartów niczym z Angry Birds Film. Jednocześnie jednak animacja nie jest tak strasznie ugładzona i poprawna, że aż nudna czy sztuczna. Tytułowy bohater ma w sobie odpowiednią dawkę energii, dzięki której da się go lubić, a jednocześnie otoczenie temperuje zajęcze zapędy przed przeszarżowaniem w byciu fajnym. Finalnie skutkuje to odpowiednio skonstruowaną opowieścią, która powinna przypaść do gustu najmłodszym, a jednocześnie nie jest na tyle wywrotowa, by przekazywać im niewłaściwe wzorce.
Należy zresztą pamiętać, że Zając Max ratuje Wielkanoc to produkcja dla widzów do mniej więcej dziesiątego roku życia. Dla tej też grupy odbiorców wydaje się należycie skrojona. Oprawa graficzna jest kolorowa i to w sumie jej największa zaleta, bo zarówno modele postaci jak i animacje wypadają nieco topornie, szczególnie na dużym ekranie. Specyficzny styl podyktowany został na pewno nie tylko względami artystycznymi, lecz również ograniczeniami budżetowymi, co powoduje, że sceny akcji – fikołki, pościgi i wszelkie brykanie prezentują się przeciętnie, ale z drugiej strony momenty, w których Max uczy się o współczuciu i wrażliwości na innych, wiele rekompensują. Strona merytoryczna wypada nie tylko nieszkodliwie, ale też przyjemnie. Dużą rolę odgrywa w tym elegancko nagrany polski dubbing ze świetnym Piotrem Adamczykiem w roli głównej.
Zając Max ratuje Wielkanoc kipi pozytywną, wiosenną energią, więc mimo że w tradycyjny sposób o przeżywaniu tytułowego święta nie opowiada, to jednak wpisuje się ładnie w panujący za oknem radosny okres. Niemiecka animacja próbuje pokazać najmłodszym, że można łączyć bycie fajnym z grzecznym zachowaniem, a dobre uczynki to jedna z najbardziej „cool” rzeczy na świecie. Lekcję tę ukazano przyjemnie i nienachalnie, dlatego jeśli już byliście ze swoimi dziećmi na Pięknej i Bestii, to możecie im przedstawić też zająca Maxa.
Zobacz również: recenzja aktorskiej wersji Pięknej i Bestii!