Najnowszy film z King Kongiem rozpoczyna się w trakcie drugiej Wojny Światowej pojedynkiem żołnierza amerykańskiego z japońskim i kończy nadejściem tytułowego bohatera. Jest to oczywiście emocjonująca i sensowna sekwencja, do której zarówno krytycy jak i widzowie nie mają zastrzeżeń. Aczkolwiek pierwotny koncept zakładał coś zupełnie innego. Reżyser Jordan Vogt-Roberts opowiedział o tym, jak początkowo planował rozpocząć swój film.
Przedstawiłem im pomysł, a oni odparli, że chyba mi odbiło i nie ma szans. Też chciałem rozpocząć w trakcie drugiej Wojny Światowej. Na plaży rozbiłby się całe oddziały. Rozpoczeli by strzelać do siebie i wtedy niespodziewanie z dżungli wyskoczyła by wielka małpa (wyglądająca niczym Kong z filmu Petera Jacksona). Żołnierze by ją po prostu zabili. Na śmierć. Widz by siedział i się zastanawiał – „hej, czy oni właśnie zabili King Konga, bohatera tego filmu?” Wtedy oglądający usłyszeliby ryk i zobaczyli o wiele większą kreaturę – prawdziwego King Konga. W ten szalony sposób chciałem wysłać wiadomość, że to nie jest taki film o King Kongu, jaki już widzieliście. Studio jednak powiedziało, że nie ma szans.
Zobacz również: recenzja Kong: Wyspa Czaszki!
Trudno się dziwić, że producenci byli negatywnie nastawieni do takiego otwarcia, gdyż wydaje się to dość bezpośredni diss nie tylko na film z 2005 roku, ale również oryginał, który także miał mniejszą i bardziej gorylowatą małpę niż Kong: Wyspa Czaszki. A co wy o tym sądzicie? Czy chcielibyście takiego początku?
źródło: geektyrant.com / ilustracja wprowadzenia: Warner Bros.