Myślałem, że Złe mamuśki będą żenującym filmem – przyznaję bez bicia, na seans szedłem z wielkimi obawami. Zwłaszcza, że bardzo nie podobał mi się pierwszy wspólny film Jona Lucasa i Scotta Moore’a – Nieletni/Pełnoletni. Na szczęście bardzo się pomyliłem, bowiem Złe mamuśki to jedna z najlepszych komedii, jakie ostatnio widziałem.
Amy za wszelką cenę próbuje być idealną matką – pracuje, prowadzi dom, wozi dzieciaki na zajęcia dodatkowe, pomaga im w odrabianiu prac domowych, a często musi też niańczyć zdziecinniałego męża. Nic dziwnego, że w którymś momencie mówi dość i razem z przyjaciółkami, Kiki i Carlą, postanawia trochę odpuścić i dla odmiany skupić się też na własnych potrzebach. W ten sposób wywołuje konflikt z Gwendolyn, liderką szkolnych matek, dla której perfekcja stanowi wartość najwyższą.
Zanim jednak do rzeczonego sporu dojdzie, twórcy skupiają się na tym, by przedstawić nam trzy główne bohaterki. To bardzo prosty, oczywisty wręcz zabieg, ale pozwala polubić Amy, Kiki i Carlę, dzięki czemu bez mrugnięcia okiem kibicuje im się w starciu z Gwendolyn. Jak łatwo się domyślić, każda z nich reprezentuje inny typ osobowości – Amy jest liderką, Kiki ma swoje dziwactwa, często jest zakręcona jak ruski słoik, zaś Carla to kobieta wyzwolona, pewna siebie i lubiąca niezobowiązujący seks. Mimo że takie drużyny bohaterek(ów) widzieliśmy już wielokrotnie, nie wpływa to na ich odbiór. Zwłaszcza, że wszystkie są bardzo dobrze zagrane. Mila Kunis jest wiarygodna jako zmęczona życiem matka, która odkrywa, że jej uczucia też mają znaczenie. Kristen Bell jest cudownie urocza i aż człowiek ma ochotę ją przytulić (zwłaszcza, że mam do tej aktorki dużą słabość). Natomiast Kathryn Hahn kradnie show za każdym razem, gdy się odzywa – ma doskonałe teksty, z których większość wygląda jakby była improwizowana.
Złe mamuśki są oczywiście produkcją schematyczną. I to nie tylko pod kątem dynamiki relacji między bohaterkami. Wszystkie akcenty narracyjne rozłożone zostały zgodnie z podręcznikiem – kiedy trzeba jest miejsce na śmiech, kiedy indziej na wzruszenie i zwątpienie. Nie sprawia to jednak, że film Lucasa i Moore’a ogląda się źle. Tym bardziej, że niektóre rozwiązania fabularne już tak schematyczne nie są. Przykładowo jeszcze kilka lat temu postać Carli obowiązkowo byłaby pokazana w taki sposób, że pod pozorem wyzwolenia i niezobowiązującego seksu kryje się samotność i uczuciowa pustka oraz bohaterka tak naprawdę marzy o wielkiej miłości. Tu tego nie ma – i bardzo dobrze. Takich zaskoczeń jest jeszcze kilka.
To co jest jednak najważniejsze, to fakt, że Złe mamuśki są filmem autentycznie przezabawnym. Przoduje tu przede wszystkim humor słowny, dialogi są nim wręcz tak przepełnione, że nie wykluczam, iż niektórzy uznają, że nie wszystkie żarty należycie wybrzmiewają. Myślę, że to jednak przesada – po prostu w trakcie seansu będziecie się non stop zwijać ze śmiechu. W komizmie przoduje, jak zostało już wspomniane, przede wszystkim Carla – Hahn jest fantastyczna, energetyczna i drapieżna, z ogromną charyzmą. Produkcja ma kilka nieudanych żartów, które jednak w żaden sposób nie wpływają na odbiór całości.
Złe mamuśki utrzymane są w świetnym tempie, co na szczęście nie skutkuje tym, że widz przegapi mądre przesłania płynące z ekranu. Jest ich sporo i chociaż trudno byłoby je nazwać odkrywczymi, stanowią dodatkowy atut filmu. Twórcy słusznie zauważają, że rodzicielstwo jest niesamowicie ciężkim zadaniem, podczas którego nie raz i nie dwa będzie się popełniać błędy. I jest to w porządku. Trzeba pamiętać też o samym sobie, ale i o dziecku, które nie musi koniecznie chodzić na wszystkie możliwe zajęcia dodatkowe. Warto dać pociechom możliwość rozwijania własnych pasji, a przede wszystkim pozwolić na bycie dziećmi i popełnianie błędów. Ważniejsze jest bowiem to, żeby syn lub córka wyrośli na porządnych, przyzwoitych ludzi. W ogóle ta przyzwoitość, którą cechuje się chociażby Amy (i to do samego końca, co również warto docenić) sprawia, że Złe mamuśki ogląda się z prawdziwą przyjemnością – film ten jest bardzo sympatyczny i naprawdę trudno nie poddać się jego urokowi. Na koniec zaznaczę, że warto zostać w kinie na napisy końcowe, ponieważ twórcy wpadli na wręcz genialny pomysł – oczywiście nie zdradzę, jaki. Złe mamuśki są produkcją doceniającą wysiłek naszych mam, a także świetną rozrywką. Może po jej obejrzeniu niektórzy z nas bardziej docenią swoje rodzicielki.