Z Batmanem to jest trochę tak, że przejadła nam się jego wspaniałość, wszędobylskość i ciągłe zaznaczanie, jakie to świetne, że popkultura komiksowa posiada tak poważnego gracza. Nobilitacja Mrocznego Rycerza jako tego, który uratuje każdą franszyzę, poległa przy Batman v Superman; filmie tak niespójnym w sposobie przedstawienia tego bohatera, aż bolesnym. Fascynujące jest w LEGO BATMAN: FILM to, że emocjonalny, złośliwy, skąpany w mroku Człowiek Nietoperz rodem z teledysków The Cure jest… najlepszym ekranowym wcielenie herosa od dawna. Bo szczerym. Historia zatacza krąg.
Poznaliście go w LEGO PRZYGODA. Trochę zmęczony swoją kultowością egocentryk, rozżalony na świat, traktujący innych z dużą rezerwą, złośliwy superbohater, który – gdy trzeba – robi, co do niego należy. Tym razem jednak fabuła koncentruje się tylko i wyłącznie na nim, co zresztą pasuje protagoniście, bo jest przecież cholernym Batmanem, a cholernego Batmana kamera ma kochać i nie opuszczać nawet na chwilę! Wchodzimy z butami do życia Bruce’a Wayne’a, przyglądając się z perspektywy gościa jego niekiedy żałosnej egzystencji. Śmiem twierdzić, że nie widzieliśmy czegoś takiego na ekranie od czasów wersji Burtonowskiej. Mamy więc tutaj całkiem poważną refleksję na temat samotności, a także popkulturowego postrzegania Batmana: od otoczonego kolorową galerią wrogów i sprzymierzeńców dowcipnisia, po otoczonego tylko cieniem smutasa, którego zrewidować w komiksach musiał między innymi Frank Miller. Zack Snyder nie odpowiedział na pytanie, która wersja Batmana jest lepsza czy prawdziwsza, natomiast twórcy filmu LEGO BATMAN: FILM wiedzą swoje: obie są komplementarne. Dowodzi to również głównemu bohaterowi szalony Joker (w wersji oryginalnej naprawdę bardzo dobrze bawiący się głosem Zach Galifianakis), który wypuszczając w miasto najgorszych łotrów, serwuje mu swoisty „mini-Knightfall” (bardzo ważna opowieść komiksowa o upadku Batmana).
Reżyser Chris McKay oraz zbiór sześciu scenarzystów ugotowali więc „ostateczną zupę z nietoperza”, wkładając tutaj wiele pomysłów, które dotychczas znalazły się w mitologii DC. Mamy nowego porucznika, a raczej panią porucznik, dla której Batman jest elementem dawnego porządku; mamy wątek adopcji Robina (generujący mnóstwo żartów Michael Cera), mamy echa Powrotu Mrocznego Rycerza, roztańczoną i rozśpiewaną wersję filmów Joela Schumachera, a przede wszystkim pełnoprawnie zaimpletowaną w uniwersum LEGO historyjkę o bogach popkultury. Alfred, mówiący Ralphem Fiennesem, tymczasem wkłada resztki sił w bycie kimś więcej niż Sancho Pansą dla walczącego z wiatrakami panicza. Dzięki temu wątkowi to również opowieść o przyjaźni oraz autoterapii, oczywiście na ile pozwala na to zabawowa raczej konwencja. Kiedy w jednej ze scen Joker tańczy do piosenki Prince’a, może nam się wydać, że ten film jest parodią wszystkiego, co wiemy o Człowieku Nietoperzu, a w rzeczywistości jest wręcz odwrotnie – to hołd, który bardzo głęboko grzebie w pudełku klocków z uniwersum DC. Nie można nic nowego napisać o oprawie graficznej filmu, gdyż korzysta ze stylistyki zapoczątkowanej przez LEGO PRZYGODA, ale cieszy ta spójność w tej warstwie. Nie ma wprawdzie tyle szalonego światotwórstwa (a raczej: legotwórstwa) czy zapadających w pamięć utworów muzycznych, ale to wciąż niezwykle kreatywna wizja.
Uwielbiam scenę w drugiej Szklanej pułapce, która pokazuje, że McClane jest już kultowym bohaterem: krnąbrnym, medialnym i świadomym swojego statusu. Tutaj jest podobnie. Batman, mówiący głosem świetnego Wila Arnetta, jest jednocześnie poważnym obrońcą miasta oraz swoim największym ultrasem; bat-fanem z przerośniętym ego, który próbuje odnaleźć w sobie dziecko, zazwyczaj bezskutecznie. I w tym momencie WB przywraca tej postaci wielkość, ponieważ owe poszukiwania są największą krytyką tego, co wyczyniało się ostatnio z tą postacią na wielkim ekranie. Na pytanie, czy jest ona realistyczna, czy może campowa, zabawna, czy pozbawiona luzu, czy może jest to jednak psychopata, a może James Bond z lepszymi gadżetami, ten film odpowiada krótko: tak, jest. Jest tym wszystkim i czas światu o tym przypomnieć.
Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe