Sing – recenzja animacji studia Illumination

Łukasz Kołakowski, 3 stycznia 2017

Illumination nigdy nie było studiem, którego animacje przyprawiały mnie o szybsze bicie serca. Nie mogę się przekonać do Minionków, nie przemogłem się także i nie odwiedziłem sali kinowej, gdy okupowały ją ich zwierzaki domowe. Jednak gdy na przestrzeni trzech trailerów jakiegoś filmu o śpiewaniu słyszysz wykonawców od Katy Perry i Lady Gagę, przez Eminema, po samo Dream On Aerosmitha, to musi to wzbudzić zainteresowanie. Dlatego dałem Sing szansę. I bardzo dobrze, bo dzięki temu zobaczyłem animację tak wypełnioną miodem i pozytywną energią, że jesteśmy w stanie wybaczyć jej wszystko. A te malutkie niedociągnięcia, które ma, to już na pewno.

Zobacz również: Po prostu przyjaźń – recenzja polskiej komedii!

Buster Moon to całkiem sympatyczny miś Koala, którego pasją od sześcioletniego dziecka był teatr. Gdy ten swój wymarzony w końcu dostał, nie wszystko szło zgodnie z planem. Zyski zaczęły maleć, a nad Moon Theatre zaczęło się unosić widmo bankructwa. Dlatego nasz protagonista musiał szybko wymyśleć coś, co pozwoli mu odbić się od dna. Jako że śpiewać każdy może, szybko pada na zwierzęcego X Factora, czyli konkurs śpiewu, w którym główną nagrodą będzie 100 tysięcy dolarów. Zaraz, zaraz? Ile? Przecież miało być … zresztą, nie to jest tu najważniejsze.

Bo Sing to klasyczna opowieść o bandzie wykluczonych. Szybko więc przechodzimy do świetnej sceny, która mówi nam coś o każdym z bohaterów naszej bajki. I tak mamy Rositę, matkę dwóch tuzinów i jeszcze jednego prosiaczka, niezdarną i nieśmiałą słonicę Meenę, Johnny’ego, którego ojciec trzęsie światkiem przestępczym miasta i kilku innych, uosabiających typowych celebrytów bohaterów. Mimo iż postacie te są budowane wedle jednego schematu, każda daje się polubić i każdej z nich kibicujemy, gdy dochodzi już do castingu.

Zobacz również: TOP 10 – Powroty klasycznych hitów w głośnych filmach

Troszkę słów w tym tekście nabazgrałem, a naprawdę niewiele gorzej oddałby mój nastrój po tym filmie tekst, w którym tyle samo razy na przemian napisane byłyby słowa: muzyka, piosenki. Bo to właśnie utwory składające się na fenomenalny soundtrack w dużej mierze stanowią o sile tego filmu. A pierwszym pokazaniem ich mocy jest scena castingu. Mamy tu coś dla każdego. Po prostu trzeba zobaczyć Asereje w wykonaniu pająków, czy mój ulubiony, choć króciutki fragment, gdy megahit Beyonce, Crazy in Love, śpiewają trzy… krewetki. Buster, jak mogłeś nie przepuścić ich przez ten casting.

Zaoferowana nam tutaj fabuła jest raczej sztampowa i nie ma co nastawiać się na jakieś wyjątkowo niespodziewane zwroty akcji. Postacie również, jak już wspomniałem, animacja stara się budować bardzo podobnie. Każda, no może poza Meeną, której problem wynika raczej z samej siebie niż czegoś innego, ma coś w swoim życiu, co ciężko jest pogodzić karierą wokalną i poświęceniu się próbom. W opozycji do nich stoi Buster, którego jednak fabuła zgrabnie próbuje włączyć w grupkę. I jej się to udaje, choć jeśli rozłożyć zawiązanie tej historii na czynniki pierwsze można znaleźć kilka logicznych uchybień. Jednak gdyby nie one nie byłoby takiego finału.

Finału, który jest absolutną petardą. Słucha się tego jako wysokobudżetowego koncertu amerykańskiej gwiazdy najwyższego formatu. Bo po raz kolejny: piosenki. W tym filmie można usłyszeć chyba wszystko, o czym się akurat pomyśli i to z każdego gatunku. Jest niezamierzenie na czasie Wham!, Elton John, to co wspomniałem wcześniej oraz wiele, wiele innych. Tylko Ash, nasza rockowa samica jeża, której głosu użycza Ewa Farna, postanawia zaprezentować nam swój własny repertuar. Wszystkie pozostałe piosenki zaprezentowano w rodzimej wersji w oryginale i była to bardzo dobra decyzja. Sam dubbing to również robota na piątkę, choć obsada oryginału bardzo ciekawi i jej też pewnie dam szansę. Matthew McConaughey, Scarlett Johansson i Seth MacFarlane w jednym filmie to w końcu nazwiska, które zasługują na powtórny seans.

https://www.youtube.com/watch?v=NZbwtJUDlcE

Kilka opisanych wcześniej niedociągnięć nie zdoła zatrzeć ogólnego bardzo pozytywnego wrażenia, jakie wynosi się z tego seansu. To film, który oferuje tony dobrej zabawy dla całej rodziny. Sala kinowa podczas mojego seansu była wypełniona zarówno dziećmi, które wstały na koniec, podskakując i bijąc brawo, jak i dorosłymi, bawiącymi się świetnie, nucącymi dochodzące do ich uszu ze wszech stron klasyki. Dlatego bardzo mocno polecam rodzinną wizytę w kinie. Młodsi widzowie dostaną swoją animację roku. U starszych trzeba będzie pewnie poczekać, co nie znaczy, że Sing łatwo odda to miejsce.

ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Łukasz Kołakowski Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod l.kolakowski@moviesroom.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *