Norweski reżyser, André Øvredal, który dał nam Łowcę Trolli, teraz wraca na ekrany kin z pierwszym anglojęzycznym filmem, aby tym razem nie tylko wzbudzić lęk i przerażenie u widzów, ale również dokładnie pokazać nam jak wykonuje się sekcję zwłok.
Zobacz również: TOP 10: Najlepsze horrory przełamujące konwencję
Akcja filmu rozgrywa się w prowadzonym od pokoleń, podziemnym prosektorium, usytuowanym pod domem rodziny Tildenów. Pewnego dnia szeryf przywozi ciało młodej kobiety. Wszystko wskazuje na to, że ofiara nie zmarła śmiercią naturalną. Dwaj patolodzy sądowi – ojciec i syn – w ciągu jednej nocy muszą ustalić przyczynę zgonu tajemniczej Jane Doe. Najlepsi specjaliści w mieście wierzą w siłę ludzkiego rozumu. Są od tego, aby odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób ofiara zmarła, a nie dlaczego, gdyż od takich rzeczy jest policja. Wierzą, że wszystkie napotkane tropy da się wyjaśnić naukowo, jednak ich przekonania szybko zostaną poddane próbie, gdy w miejscu ich pracy zaczynają dziać się przerażające i niewytłumaczalne zjawiska.
Autopsja Jane Doe jest niezwykle ciekawym i świeżym powiewem dla gatunku grozy. Atmosfera zagęszcza się, gdy tylko bohaterowie rozpoczynają badanie zwłok. Samo patrzenie na wyeksponowane martwe ciało kobiety przyprawi niejednego widza o gęsią skórkę. Każdy kolejny krok autopsji jest bardzo dobrze omówiony, dzięki czemu poznajemy pracę patologa praktycznie od podszewki i dostajemy coś, czego wcześniej nie było w filmach. Każdy kolejny krok dochodzenia do prawdy jest ciekawą i trzymającą w napięciu przejażdżką po domu wypełnionym trupami. Sceny gore, o dziwo nie są jakoś specjalnie obrzydliwe, widać wyraźnie, że Øvredal, stara się ukazać te sceny minimalistycznie, tak aby osoby o słabych żołądkach nie wyszły z seansu wcześniej. Jednak w ujęciach tych jest zawarta pewna moc (być może spotęgowana przez twarz ofiary – jeśli zobaczycie film, będziecie wiedzieć o co mi chodzi – ze względu na możliwe spoilery nie powiem nic więcej), która sprawia, że widz tutaj odczuwa raczej przerażenie i niesamowity lęk przed tym, co w danej chwili może się stać niż wstręt. Gdy nasi bohaterowie znajdują coraz dziwniejsze tajemnice skrywane w ciele ofiary, a napięcie zaczyna sięgać zenitu, nagle akcja zaczyna nabierać tempa, przez co reżyser zaczyna momentami tracić unikalny charakter filmu. Dlatego też pierwsza połowa filmu zachwyca swoją unikalnością, szczegółowością, i budzi lęk poprzez ciasne i zimne pomieszczenia, jednak chwilami autorzy scenariusza – Ian B. Goldberg i Richard Naing – zamiast puścić wodzy fantazji, zaczynają stosować utarte schematy, a jak wiadomo – tam gdzie schematyczność, tam przewidywalność, która zwyczajnie psuje nastrój w filmie. Co więcej, zakończenie, mimo że było zaskakujące, jednocześnie jest zbyt łagodne w porównaniu z tym, co otrzymaliśmy na samym początku filmu. Można było stworzyć coś lepszego i mocniejszego, dlatego widz odczuwa na końcu lekki niedosyt.
Zobacz również: TOP 10: Najlepsze horrory ostatnich lat
Film jest dobry nie tylko ze względu na swoje walory wizualne i fabularne, ale również dzięki świetnie zarysowanym postaciom i ich odtwórcom. Mamy tu podstarzałego właściciela rodzinnej firmy – Tommy’ego (Brian Cox), który jest niemal Sherlockiem Holmesem swojej profesji. Dzięki subtelnemu popisowi swoich umiejętności wierzymy, że swoją szeroką wiedzą i doświadczeniem jest w stanie rozwikłać niemal każdą zagadkę. No i mamy jego syna, Austina (Emile Hisrch), który uczy się zawodu, aby wkrótce przejąć interes po ojcu. Jednak chłopak jest rozdarty. Z jednej strony chce uciec ze swoją dziewczyną z dala od ponurych pomieszczeń w kostnicy, z drugiej troszczy się o swojego ojca, pragnie pomóc mu w pracy, a co więcej, lubi swoją pracę. W jego spojrzeniu i gestach, można dostrzec, że gdy tylko trafi się interesujący przypadek, jest w stanie zrezygnować nawet z romantycznego wieczoru z dziewczyną, aby rzucić się w wir pracy nad trupem. Obaj aktorzy wykonali kawał dobrej roboty. Są wiarygodni, świetnie ze sobą współgrają i bardzo dobrze ukazują na pozór mało skomplikowane relacje ojca i syna.
Najnowszy horror w reżyserii André Øvredala jest obowiązkową pozycją dla fanów grozy, którzy z pewnością docenią produkcję za ciekawą i oryginalną fabułę, grę aktorską oraz niesamowity klimat. Przy minimalnych efektach specjalnych i bez drastycznych scen gore, film potrafi nie raz porządnie zmrozić krew w żyłach.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe