Jeśli nie czytałeś Hawkeye tom 1: Odmieniony, bądź świadom spoilerów i konsekwencji ich poznania. W finale wspomnianego albumu autor przenosi nas o kilka dekad naprzód. Widzimy stetryczałego Clinta Bartona, który wzorem filmowego Thora nieco się zapuścił. Od wielu lat nie utrzymuje kontaktów z Bishopówną, gdy nagle ta staje w jego drzwiach z informacją, iż pewien incydent z przeszłości przyniósł fatalne konsekwencje. Mowa tu o trojgu dość szczególnych, destrukcyjnych istot o mentalności dziecka, które uwielbiały Hawkeye’ównę, darząc Clinta nieco mniejszą atencją. Zresztą nie tylko oni.
Clint w Hawkeye tom 2: Troje schodzi jakby na bocznicę. Wciąż ma tyle samo czasu antenowego, ale Lemire wyraźnie szykuje czytelnika do rozłamu między parą łuczników. I tak powoli się dzieje, z korzyścią dla Kate, która otrzymała samodzielną serię, już zresztą zapowiedzianą przez Egmont. Może to cecha całego Marvel NOW! 2.0, ale zwłaszcza wersja Clinta z przyszłości niebezpiecznie zbliża się do ideału wyznawców dudeizmu.
Wiele razy to pisałem i zrobię to jeszcze raz – Jeff Lemire to zdolny twórca, a nawet jeden z najzdolniejszych ze swego pokolenia. Szczyty osiąga jednak, gdy może wpiąć w swą opowieść ulubione elementy, czyli rozbudowaną warstwę emocjonalną postaci i pomysłowe retrospekcje. W każdym jego autorskim projekcie można to znaleźć i mimo powtarzalności za każdym razem czyta się to dobrze. W tytułach Marvela i DC hamowany jest panującymi tam realiami i powiązaniami, co absolutnie nie oznacza, że porzucił on swe ukochane narzędzia. Technicznie przeskoki w czasie akcji są rozpisane fenomenalnie. W Hawkeye tom 2: Troje Lemire sprzedaje nam też garść wspomnień z życia panny Bishop, mieszając je z teraźniejszością i możliwą przyszłością. I cholibka, jakimś cudem udaje mu się nie pogubić ani nie przyprawić odbiorcy o mętlik w głowie.
Przekombinowuje za to gdzie indziej, a mianowicie w relacjach Hawkeye’ów. Człowiek, który stworzył Royal City, pędzi tu na oślep, upraszczając skomplikowane więzy między bohaterami, wytracając siłę, jaka była jeszcze obecna w pierwszym tomie jego runu. I może przez to właśnie Clint wydaje się tu zaniedbywanym bohaterem. Że nie wspomnę o psie Fuksie, który swego czasu miał sporo do wyszczekania… Na szczęście to nadal Jeff Lemire, który posiada więcej talentu, niż tuzin drugoligowych pisarczyków, więc jest tylko odrobinę na minus w kwestii obyczajowej.
Run Jeffa Lemire’a różni się od tego autorstwa Matta Fractiona. Kanadyjczyk nieco zmienił styl narracji, nadając początkowo głębi za pomocą retrospekcji, po to, by finalnie maksymalnie uciąć wątki. I jak wspomnienia z życia Clinta Bartona z pierwszego tomu były doskonałe, tak w Hawkeye tom 2: Troje retrospekcje Kate Bishop wydają się niedopracowane. Z pewnością przekonamy się o wartości panny Sokole Oko w jej solowym tytule, choć wiem, że w sercu pozostanie mi Hawkeye Fractiona i Aji. Osobiście jednak z chęcią ujrzałbym Old Man Hawkeye, który uzupełniłoby świat Staruszka Logana i zmazało lekkie odrętwienie po Hawkeye tom 2: Troje.
Tytuł oryginalny: Hawkeye Vol. 6: Hawkeyes
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Ramón Pérez
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Wydawca: Egmont 2019
Liczba stron: 132
Ocena: 70/100