Pod ostrzałem #4 – „Terminator: Genisys”

Drodzy czytelnicy, zapraszamy Was do lektury czwartej odsłony cyklu „Pod ostrzałem”. Tym razem na tapet bierzemy film wywołujący w widzach bardzo mieszane uczucia, a mianowicie „Terminator: Genisys”! Zapraszamy do zapoznania się z opiniami członków Movies Room, którym dane już było obejrzeć ten wakacyjny blockbuster. Nasze opinie i oceny uporządkowaliśmy w kolejności od najbardziej pozytywnych do negatywnych. Uwaga, zaczynamy!

https://www.youtube.com/watch?v=htbCgjiJwxs

Bartek Kęprowski – Dziennikarz

Ocenia na: 75/100

„Terminator: Genisys” to film, który z całą pewnością podzieli fanów wykreowanego przez Jamesa Camerona uniwersum. Zasadniczo obraz w reżyserii Alana Taylora to standardowy przykład letniego blockbustera, czyli kasowego, nieskomplikowanego kina rozrywkowego, napakowanego po brzegi dynamiczną i widowiskową akcją, zapewniającą odpowiednią dawkę adrenaliny. Twórca doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma szans konkurować z legendą pierwowzoru, tak więc obrał zupełnie inny kierunek. Zresztą kto oczekiwał po produkcji z piątką w tytule oryginalnej i zaskakującej historii, to chyba pomylił seanse. Obraz Alana Taylora to próba odświeżenia marki, a przede wszystkim próba zaspokojenie potrzeb oddanych fanów serii, jak i zupełnie nowych odbiorców. Wynikiem tego jest produkcja charakteryzująca się absorbującą, lecz momentami niespójną historią – którą, miejmy nadzieję, połatają kolejne dwie części, wszak „Terminator: Genisys” to pierwsza odsłona z zaplanowanej trylogii – z ogromną dozą humoru i niekończącymi się podkładami autoironii, świetnym Arnoldem Schwarzeneggerem dosłownie bawiącym się swoją rolą oraz widowiskowymi i zapierającymi dech w piersiach, acz nie rewelacyjnymi sekwencjami akcji. To zdrowy przykład zabawy kinem – Alan Taylor wyciągnął z tej przestarzałej i jakby nie patrząc absurdalnej już historii wszystko, co najlepsze. To hołd złożony pierwowzorowi Camerona, jednak z licznymi oczkami puszczanymi w stronę fanów.

Piotr Pocztarek – Stały Współpracownik

Ocenia na: 75/100

Opinie o nowym „Terminatorze” są mocno podzielone. Twórcy pogrzebali w kanonie serii i moim zdaniem udało im się sprawić, by widzowie poczuli się jak za dawnych czasów. Przekonały mnie role Jasona Clarke’a i Jaia Courtneya, ale prawdziwą bombą jest tu nieśmiertelny Arnold. Facet jak powiedział, tak zrobił – wrócił i znów zrobił stylowy rozpierdziel. Mieszając linie czasowe z poprzednich filmów, ekipa od „Terminator: Genisys” nie poszła na łatwiznę: wszystko z grubsza trzyma się kupy, a najsłabsze momenty idealnie kontrapunktowane są lekką, zabawną scenką lub odzywką, która pozwala przymknąć oko na niedociągnięcia. To film pełen świetnych efektów specjalnych i szalonych akcji, ze wspaniałą muzyką, co czyni go idealnym kinowym popkorniakiem. Jest za to o 20 minut za długi, ma kilka kiepskich efektów (sekwencja z helikopterami – WTF?) i jest ugrzeczniony pod kategorię wiekową. Na szczęście większość elementów w filmie Alana Taylora po prostu zagrała, a fani klasycznych odsłon „Terminatora” powinni wyjść z kina przynajmniej usatysfakcjonowani.

Piotr Jamrozik – Stały Współpracownik

Ocenia na: 67/100

Po powrocie klasyków takich jak „Mad Max” czy „Park Jurajski” oczywiste było nadejście także nowego „Terminatora”. Niestety, dzieło Alana Taylora nie może się równać z wcześniej wymienionymi tytułami. Fabuła jest strasznie zagmatwana i niezwykle chaotyczna, a skaczący ciągle z jednego miejsca na drugie bohaterowie sprawiają, że całość wypada niezwykle miałko. Anomalie czasowe przyprawiają o ból głowy, a historia nawet po zakończeniu pozostawia wiele niewyjaśnionych kwestii. Jednakże mimo wielu błędów historia potrafi nas zaintrygować. Wbrew pozorom okazuje się bardzo lekką i przyjemną opowieścią (oczywiście pomijając nasze konsternacje na temat czasowych rewolucji, jakie mają miejsce na ekranie). Aktorstwo nie do końca jest satysfakcjonujące, ale tragedii nie ma. Efekty sprawują się dobrze, lecz nie są w stanie nas chwycić za gardło. Twórcy „Genisys” wyraźnie mieli pomysł, ale nie wyszło z jego realizacją. Choć film zawiódł mnie, to nie będę jednak ukrywać, że całkiem przyjemnie mi się go oglądało. Plus za Courtneya (ponieważ po raz pierwszy nie zepsuł roli) i za samą koncepcję związaną z uruchomieniem projektu „Genisys”.

Krzysztof Kóła – Stały Współpracownik

Ocenia na: 67/100

Scenariusz „Genisys” jest poplątany bardziej niż kocie futro po długiej drzemce, co dobitnie wpływa na klarowność zdarzeń mających miejsce w fabule. Historia skacze między epokami jak szalona, zaś wyjaśnienia serwowane przez Terminatora/Schwarzeneggera przypominają recytację wykutych na blachę formułek, których sensu zapewne nie rozumiał nawet sam aktor. Nowy „Terminator” ma masę świetnie nakręconych scen akcji, niestety, większość z nich pasuje do klimatu serii jak pocisk przeciwpancerny do 9mm „plujki”. Motywy fabularne z drugiej połowy „Genisys” przypominają zestaw pomysłów mieszczących się w ramach kina fantastycznonaukowego, niemniej zmiksowanych na szybko jak, nie przymierzając, płatki błyskawiczne serwowane w biegu na śniadanie. Oczywisty plus to udział nieśmiertelnego Schwarzeneggera w przedsięwzięciu, który dziarsko daje radę odpierać ataki innych cyborgów, siejąc pożogę z mocarnego shotguna i innych zabawek. Lekki cyfrowy retusz twarzy w połączeniu z make-upem odsłaniającym mechaniczne elementy lica udanie maskują wiek aktora. Tak jak w „Jurassic World”, tak i w przypadku „Genisys” twórcy oddali hołd kompozytorowi ścieżki dźwiękowej dwóch pierwszych odsłon serii. Charakterystyczny motyw przewodni stworzony przez Brada Fiedela pojawia się podczas seansu, szkoda tylko, iż rozbrzmiewa on bodajże jedynie w napisach końcowych. Ambiwalentny stosunek do dzieła Alana Taylora spowodowany jest niezrównaną siłą sentymentu, która nie pozwala mi zjechać najnowszej odsłony cyklu niczym rasową kobyłę. Biorąc pod uwagę powyższe zalety i mankamenty, oferuję nowemu „Terminatorowi” dwie oceny: dla fanów Schwarzeneggera i serii (koniecznie w tej kolejności) naciągane 67/100, dla pozostałych kinomanów słabą pięćdziesiątkę.

Bartosz Tomaszewski – Redaktor Prowadzący

Ocenia na: 65/100

„Terminator: Genisys” wywołuje w widzach szalenie mieszane emocje. Dla jednych jest profanacją. Tworem, który bezczelnie zżyna i pasożytuje na twórczości Jamesa Camerona. Dla innych to po prostu dobra wakacyjna rozrywka. Moja osoba znajduje się gdzieś pośrodku tej grupy. Chciałbym, aby ten film podobał mi się bardziej, niż w rzeczywistości było. Fabuła jest tu zakręcona jak makaron spaghetti, dużo tutaj niespodziewanego humoru, co mówiąc szczerze nie wpisuje się według mnie w tę serię. Porażką okazał się być casting głównych bohaterów. O ile jeszcze Jai Courtney jakoś daje rade w roli Kyle’a Reese’a, o tyle Emilia Clarke jako Sarah Connor to porażka na całej linii. Zbyt dużo w tym filmie cukierkowych efektów specjalnych i niedorzeczności. Całość na szczęście ratuje autoironiczny Arnold Schwarzenegger.

Aleksandra Machnowska – Korekta

Ocenia na: 55/100

Dla fanów kultowej części pierwszej i drugiej „Terminator: Genisys” będzie bolesny. Aktorzy grający Sarah i Kyle’a kompletnie niedopasowani (może i Clarke podobna z twarzy do poprzedniczki, ale do tej roli kompletnie się nie nadaje – niech zostaje przy swoich smokach, a roboty zostawi w spokoju). Zresztą postać Johna też była jak dla mnie trochę naciągana, tak samo jak i cała fabuła. Teorii przeszłości przyszłości czy przyszłości przeszłości słuchało się z lekkim bólem głowy, a chociaż miło było zobaczyć odniesienia do poprzednich „Terminatorów”, to jednak… stare jest lepsze. Film ratuje jedynie muzyka i Arnie, który swoim uśmiechem rozbraja każdego. Mogłabym jeszcze zaliczyć efekty specjalne, ale… chyba twórcy zbytnio się właśnie na tym skupili (i na sentymencie widzów do poprzednich części), a jednak co za dużo, to niezdrowo.

Szymon Góraj – Redaktor

Ocenia na: 40/100

Gdyby patrzeć na „Genisys” jako na zwykły letni blockbuster, ocena z pewnością byłaby inna. Jednak mamy do czynienia z częścią jednej z najbardziej kultowych serii w historii Hollywood, więc w tym przypadku ciężej pewne rzeczy wybaczyć. Zatem o ile seans da się spędzić w miarę przyjemnie – jeżeli oczywiście przymknie się oko na miejscami transformersowe efekty specjalne – to zbyt wiele elementów po prostu spartolono. Od fatalnie obsadzonych postaci Reese’a i – w szczególności – Sary Connor, którzy nijak nie pasują do pierwowzorów, poprzez niezamierzone splunięcie w twarz dwóch pierwszym częściom „Terminatora”, aż do idiotycznego plot twistu z Johnem Connorem i w konsekwencji żałosnym resetem serii, tylko po to, by zarobić na nowej trylogii. A wszystko w męczącym sosie PG13.

Konrad Stawiński – Stały Współpracownik

Ocenia na: 40/100

Jest w „Terminatorze: Genisys” kilkukrotnie powtarzany przez bohaterów cytat, w którym radzi się, aby w sytuacji paniki i ratowania własnego życia kierować się w prostym kierunku. Twórcy niestety nie posłuchali się stworzonej przez siebie kwestii i, komplikując fabułę, prowadzą film do klęski. Dawno nie widziałem kina tak pogmatwanego i przekombinowanego. Wszystkiego jest w nadmiarze, a tego, co najważniejsze – emocjonującej fabuły – brak. Są trzy plany czasowe, dwie alternatywne rzeczywistości, dwóch Arnoldów, dwóch Kyle’ów, dwa nowe modele Terminatorów. Starsi widzowie wyjdą z kina raczej skonfudowani, a dla młodszych (np. pierwszy raz obcujących z serią) będzie to nieczytelne i zapamiętają wyłącznie same żarty. W ogóle po co tworzyć filmy, w których nie ma żadnej stawki? Czym mamy się emocjonować, skoro jednym maźnięciem scenarzysty wszystko może zostać naprawione? Z pozostałych spraw: aktorsko na plus zaskakuje Jai Courtney, na minus Emilia Clarke, a ikona serii – Schwarzeneger – próbuje być śmieszny. Najważniejsze pozytywy? Film jest utrzymany w niezłym tempie oraz posiada na ścieżce dźwiękowej słynną piosenkę „The Ramones”.

Redaktor

Miłośnik kina, gier wideo i komiksów. Online 24/7. Redaktor prowadzący działów: Recenzje premier, Powrót do przeszłości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?