Rob Williams w swoim runie realizował kilka pomysłów, które nawet jeśli z pozoru wydawały się odważne, i tak szybko były wycofywane i sytuacja wracała do normy. Tym razem zapowiada się na to, że kilka zmian zostanie wprowadzonych na dłużej, ale skoro kontynuacji się być może nie doczekamy, musicie tylko wiedzieć, że niektórzy członkowie składu mogą nieco zmienić się na gorsze. Czyli… wszystko po staremu.
W Suicide Squad tom 6 – Tajna historia oddziału specjalnego X akcja przenosi się w kosmos, a konkretnie na tajemniczą stację na księżycu, której ogromne zamknięte wrota skrywają niejedną tajemnicę. Okazuje się, że poprzednie inkarnacje Oddziału samobójców miały chronić Ziemi przed najeźdźcami i innymi zagrożeniami przybywającymi „z nieba”. Ich czujnym oczom umknęły podobno tylko jednostki – niejaki Abin Sur i niejaki Clark Kent (chociaż wszyscy wiemy, że to nieprawda).
Najgorsze z zagrożeń (taa), ogromny smok zwany Czerwoną zarazą, to bestia mogąca zniszczyć Ziemię i okolice, więc ekipa Amandy Waller znów staje do walki – nie tylko ze szkarłatnym potworem, ale i oddziałami przestarzałych, ale wciąż śmiertelnie niebezpiecznych robotów. Rob Williams każdy zeszyt otwiera dwustronicową retrospekcją, ukazującą genezę obserwowanych w tym tomie wydarzeń. Nadaje to fabule Suicide Squad tom 6 – Tajna historia oddziału specjalnego X interesującej głębi i spójności i nie mam za bardzo do czego się przyczepić, jeśli chodzi o scenariusz.
Dane nam będzie m.in. poznać dziadka Ricka Flaga oraz innych ludzi, którzy radykalnie działali na rzecz bezpieczeństwa planety na długo przez tym, zanim stery objęła Amanda Waller, czyli jeszcze w latach 50-tych. Akcja w czasach współczesnych pędzi przy tym cały czas do przodu, a liczne nawiązania do popkultury, w szczególności do filmów z uniwersum Obcego sprawiają, że lektura jest czystą przyjemnością. Jest więc i beztroska rozwałka i humor, czyli wszystko, co powinno znaleźć się w serii tego typu. Scenarzysta zadbał też o ciekawe zwroty akcji, które może i są przewidywalne, ale przecież mamy do czynienia z komiksem rozrywkowym. Tylko albo aż.
Tom prezentuje się nieźle również pod względem graficznym – jego zawartość współtworzy kilku rysowników – nieznany nam wcześniej Barnaby Bagenda, Eleonora Carlini (która wspomagała prace przy Green Arrow tom 4 – Powstanie Star City), Wilfredo Torres (pełniący także rolę inkera), Phillippe Briones (najbardziej znany w tym towarzystwie, chociażby z prac przy seriach Liga Sprawiedliwości, Detective Comics i Aquaman) czy wreszcie Scot Eaton (Nightwing, Nastoletni Tytani). Nie podobały mi się głównie facjaty bohaterów, ale dynamika akcji oddana jest bardzo dobrze, o dobrej pracy inkerów nie wspominając.
Suicide Squad tom 6 – Tajna historia oddziału specjalnego X nie przedstawia niestety satysfakcjonującej konkluzji – wręcz przeciwnie, kończy się fascynującym cliffhangerem i aż chciałoby się czytać dalej. Niestety póki co losy Oddziału samobójców pozostaną nieujawnione, przynajmniej nam, polskim czytelnikom. Trudno powiedzieć, czy to „zasługa” gorszej sprzedaży czy polityki poświęcenia się wyłącznie najbardziej hitowym seriom, ale mimo wszystko będzie mi tych świrów trochę brakować.
Tytuł oryginalny: Suicide Squad Vol. 6: The Secret History of Task Force X
Scenariusz: Rob Williams
Rysunki: Phillippe Briones, Scot Eaton, Eleonora Carlini, Barnaby Bagenda
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2019
Liczba stron: 132
Ocena: 80/100