W ostatnim wywiadzie dla New York Times, Brad Pitt potwierdził, że Tarantino rzeczywiście prowadził już dyskusje na ten temat. Zdaniem aktora jest to ciekawy pomysł i sam byłby podekscytowany, gdyby taka wersja faktycznie ujrzała światło dzienne. Według niego dzięki temu wilk jest syty, a owca cała, ponieważ jednocześnie istnieje kinowe doświadczenie oraz serial, który mógłby zapewnić większą swobodę w rozwoju historii i postaci.
Brad Pitt confirmed that Tarantino’s discussed a streaming version of ONCE UPON A TIME IN HOLLYWOOD that would expand the film into several episodes and add cut footage. “It’s a pretty arousing idea,” Pitt told me. pic.twitter.com/nS4z6dmgud
— Kyle Buchanan (@kylebuchanan) September 5, 2019
Plany powstania takiej wersji filmu jako pierwszy zdradził już Nicholas Hammond, odtwórca roli Sama Wanamakera. Zdaniem aktora mechanizm miałby wyglądać podobnie jak w przypadku Nienawistnej ósemki. Dłuższa wersja filmu zostanie podzielona na cztery 50-minutowe epizody, które będzie można obejrzeć na platformie Netflix. Co więcej, Sam Quentin Tarantino w rozmowie z Indiewire przyznał, że kusi go myśl o wydłużeniu finalnej wersji filmu.
Już teraz wiadomo, że w kinowej wersji Pewnego razu… w Hollywood zabrakło scen z co najmniej pięcioma aktorami wymienionymi z nazwiska w napisach. I mowa tu o prawdziwych gwiazdach, które współpracowały już z Tarantino przy innych produkcjach. Wycięto między innymi sceny z Timem Rothem (Wściekłe psy, Pulp Fiction), Michaelem Madsenem (Kill Bill, Nienawistna ósemka) czy Jamesem Marsdenem. Poza tym w kinowej wersji zabrakło także kilku ujęć znanych ze zwiastunów, na przykład z Sharon Tate w basenie. Prawdopodobnie Tarantino nakręcił również więcej scen z Rafałem Zawieruchą jako Romanem Polańskim.