Patryk Vega, niekwestionowany samozwańczy król polskiego kina, wrócił do bycia poważnym. Po drugich Kobietach Mafii wydawało się, że Krzemieniecki zrozumiał wreszcie, że nikt z polskiej widowni nie bierze go już na serio. Stąd niedźwiedzie na rowerze, dilerka Filipa z Rodziny zastępczej czy biznes na handlu organami. Pozwalało to mieć nadzieje, że zrozumienie swojego miejsca we wszechświecie wyjdzie jego filmom na dobrze. Dlatego też nieco przewrotnie, ale jednak czekałem na Politykę. Miałem dość dużą nadzieję dostania po raz kolejny czegoś, co mój wewnętrzny masochista strawi bardzo dobrze i wróci do domu bez efektów ubocznych. Dostałem natomiast rzecz, przy której Botoks to arcydzieło.
Wspomniane wyluzowanie i zrozumienie stracenia powagi na korzyść swoich filmów to pierwszy klucz interpretacyjny zachowania Patryka Vegi (bo przecież nie filmów, a w szczególności nie tego, tu doprawdy interpretować nie ma co). Drugi leży obok wspomnianego wcześniej Botoksu, ale dużo bardziej widać go tutaj. Reżyser znowu uważa się za wieszcza, który teraz powie nam prawdę. Przeglądanie filmików na Youtubie w ostatnich dniach często poprzedzała reklama filmu Polityka, w której obiecywał on, że powie nam, jaka jest prawda, jacy są politycy. Z tego drugiego klucza jest zrobiony ten film. Totalnie z pierwszego natomiast trailer. Bo jeśli mówisz poważnie, a potem wpuszczasz do sieci zapowiedź, do której ścieżkę dźwiękową stanowi Bałkanica, stawiasz się trochę w dwuznacznej sytuacji. To trochę tak, jakbyś zaintonował Ona tańczy dla mnie na Marszu Niepodległości. Nie działa, nie pasuje, są to trochę inne bajki. Problem w tym, że Vega uważa, że wie. Wie, czego chcą Polacy i na co pójdą do kina. Zna elementy układanki, które pomogą mu zdobyć serca widzów i sale kinowe. Nawet jeśli te elementy totalnie do siebie nie pasują.
W wywiadzie udzielonym tygodnikowi Polityka Vega wspomniał, że na ten film zamienił swoją nienawiść. Po seansie mogę się z tym zgodzić, jednak nic nie wspomniał, że jest to nienawiść do widzów. To oni będą bowiem podczas seansu najbardziej pokrzywdzeni. Muszą użerać się sześcioma przydługimi historyjkami, którymi nie rządzi żadna głębsza myśl, a tylko żenada, jaką wywołują. Politycy są, jacy są, ale główną cechą, jaka kieruje ich poczynaniami najczęściej jest cwaniactwo. Ci, których kreuje Vega w swoim dziełku, są natomiast totalnymi idiotami. Nie mają wiele cech poza zwykłą głupotą. Wpycha im w usta brzmiące kontrowersyjnie słowa, które po nieco głębszym zastanowieniu, ujmują jego bohaterom wyłącznie inteligencji. Partie oparte o ludzi przedstawionych w tym filmie waliłyby głową w mur. Mur będący progiem wyborczym (od spodu) bądź zerem punktów procentowych (delikatnie od góry). Chyba nie o to tu chodziło.
I żeby chociaż jeszcze film działał jako śmieciowe kino, tak jak działały Kobiety Mafii. Nie, tu nie ma choć pół zabawnego żartu, a momenty, w których, cytując kolejną gwiazdę polskiego kina, Piotra Czaję, słyszałem za sobą jak się ludzie śmiali, praktycznie nie występują. Myślę, że to będzie ten moment, kiedy widzowie mogą ostatecznie zacząć mówić STOP. A Patryk będzie musiał przemyśleć swoje dzieła jeszcze raz. Albo wydać kolejne walizki pieniędzy na badania, których podobno co film robi co nie miara.
Oprócz beznadziejności każdego żartu w oczy i uszy straszy jego subtelność. Mąż Pani Premier to na uroczystą mszę kupił ubrania, tak jak zawsze, w Lumpeksie (no bo jak to gdzie, w Lumpeksie, rozumiecie) a Ojciec Dyrektor w szczycie poczucia humoru potrafi rzucić Alleluja i do przodu. To tyle, co mogło Was tu rozśmieszyć, wyższy poziom żartu. Podobnie wyglądają te momenty, w których ma być poważnie i chyba reżyser puszcza do nas oko. Ze cztery razy zdarzy się tu wyraźna pauza, wejście patetycznej muzyki i wtedy już wiecie, że musicie patrzeć, że to jest ważne. A działa tylko raz, w jednym momencie, jednak tak zalane wcześniejszym błotem, że ledwo widoczne.
Patryk Vega w procesie produkcyjnym tego filmu dysponował badaniami, researchem, dowodami i wieloma innymi rzeczami, które pomogłyby mu skompromitować polityków. Nie wspomniał jednak, że owe źródła to co najwyżej telewizyjne wiadomości oraz serial Ranczo, którego jednak nie potrafił przełożyć na tyle, żeby mieć wulgarną podróbkę choćby w promilu tak dobrej jakości. W efekcie sam skompromitował się chyba najmocniej w swojej dotychczasowej karierze. Swój film zamyka sceną, która stanowi znakomite autozaoranie. To, co zrobił nam na ekranie bohater Daniela Olbrychskiego, pokazuje nam wszystkim sam Patryk Vega. Wbrew swojemu mniemaniu, zupełnie nieironicznie.
Szału nie ma ?♀️
Słaby
to bardzo dobry inteligentny jak zaden inny film. dziesiatki rewelacyjnych momentow pelen spostrzezen i aluzji mniej czy bardziej widocznych. niestety nie dla wszystkich. wydaje mi sie ze ci ktorzy byli ze mna nie bardzo wiedza jak reagowac. ide o zaklad ze film zrobi kariere w wolnym swiecie. moze nawet dostanie liczne nagrody. nie jest dla zwyciezcow 27 do jednego. zobaczymy ?