Biały, biały dzień
Biały, biały dzień

Biały, biały dzień (Hvítur, Hvítur Dagur) I 19.MFF Nowe Horyzonty

Jest coś nieprawdopodobnie życiowego w tkance nowohoryzontowych artystycznych zależności. Hlynur Palmason, dwa lata temu nieznany nikomu debiutujący w konkursie twórca, dziś, wraz z drugim filmem, reżyser zdolny do otwarcia najnowszej edycji festiwalu. Sukces ten jednak wcale nie jest nieuzasadniony. Jego poprzedni obraz, Zimowi bracia, swoim spokojnym międzyludzkim chłodem, choć podzielił publikę, to jednak w głównej mierze zaskarbił sobie jej uznanie, a marznący industrializm długo kołatał się pod czachami nawet ambiwalentnych względem obrazu odbiorców. Jak miło było więc po raz kolejny zobaczyć śnieg. 

Przy okazji Białego, białego dnia islandzki twórca wydaje się jednak zmienić artystyczny sweter. Najnowszy obraz tonalnie bardzo przecież odbiega od zamkniętych w kontemplacyjnym wyciszeniu Braci. Palmason, mimo momentów zadumanego spowolnienia, przedstawia tu rzeczywistość jak najbardziej przystępną, zachowaną w tempie europejskiej naturalności. Ingimundur, zmęczony niedawną stratą protagonista, odbudowuje dom. Mozolnie płynąca rzeczywistość wyznaczona jest rytmem nadchodzących zmian i poprawek. Tak niezachwianym zamkniętą w sobie emocjonalnością porządkiem zakołysze dopiero świadomość zdrady ze strony zmarłej małżonki, tworząc z bohatera mieszającego się w ukrywanych bodźcach ślepca, na przemian burzącego i układającego na nowo egzystencjalne wartości. 

Biały, biały dzień

Fot. materiały prasowe

Do tak przedstawionej psychologii Palmason zabiera się jednak nad wyraz dojrzale, prowadząc swojego bohatera przez sprzeczności wolną, konsekwentną ścieżką. Ingimundur z bohatera w żałobie przemienia się w zbierającego doświadczenia podróżnika, słuchającego ugłaskiwanych stanowisk i rad jedynie dla pustego aktu. Jego kotłujące się, nawarstwiające frustracje wypalają z czasem krótkimi seriami, przełamując nie tylko tonalny schemat, ale również psychiczny nakaz życia w emocjonalnym ukryciu, uwarunkowany zarówno osobistym zacięciem, jak i społecznym milczącym naciskiem. Determinanty geograficzne nie są tu przecież bez znaczenia, eksplorowane już w Zimowych braciach odmęty północno-europejskiego indywidualizmu przekładają się na Biały, biały dzień w sposób wyraźnie organiczny, bliźniaczy. Otoczenie śnieżnych zawieruch podkreśla klimat międzyludzkiej izolacji, w której brak miejsca na odsercową pogawędkę, a co dopiero na szczerą manifestację szczerości. Zastygłe ludzkie zmarzliny pozostają względem siebie w oschłej uprzejmości, skupione jedynie na zezwierzęcającym impulsie: “żyć dalej”. 

Biały, biały dzień

Fot. materiały prasowe

Problem zaczyna się, gdy dalej żyć się nie da, bo prostej drogi wyraźnie nie widać. W nagłym obłąkanym wybuchu Ingimundura Palmason wyraża w końcu społeczne diagnozy, miejsce na tak długo kotłującą potrzebę celu, że aż zmuszoną do wyłamania międzyludzkich barier i ograniczeń. W opętańczym sprzeciwie wobec norm reżyser kumuluje niewyobrażalną krzywdę, z jednej strony tak namacalną przez ogrom dowodów, z drugiej niezdolną do konfrontacji, zrozumienia i zrewidowania. Ta elementarna sprzeczność wyraża się w nieustannych wybuchach agresji, desperacko próbującej znaleźć powody, przepełnionej zablokowanymi drogami do ukojenia i drętwotą grzebania we własnym śniegu. I choć na tym etapie ton Białego, białego dnia zmierza już ku wyniszczającej depresji, Palmasonowi udaje się zdobyć miejsce na humor absurdu rodem z Roya Anderssona czy Akiego Kaurismakiego.

Biały, biały dzień

Fot. materiały prasowe

Jedynym ratunkiem staje się dla protagonisty jego wnuczka – istota czysta od społecznych osądów, bezbronna, a przy tym łącząca z minionym światem spokojnego szczęścia przed świadomością zdrady. Ze światem wspomnień. To właśnie one stają się dla Ingimundura powolnym wybawieniem, lekko połyskującym światełkiem w emocjonalnej nawałnicy. Wyciszona podróż ku jasnemu punkcikowi w akompaniamencie ostatnich już krzyków złości stanie się drogą do mitycznego katharsis. Tam czeka ukojenie. Ludzie to w końcu jedynie zbiór podświadomie dobieranych wspomnień, materializujących się w możliwych do uchwycenia powłokach. Pięknych? Odrzucających? To już jedynie kwestia optyki.

Prędzej filmowy zapaleniec niż wysmakowany kinoman, który podobną miłością darzy najnowsze produkcje Marvela i kino Wima Wendersa. W przyszłym wcieleniu chciałby być Dzikim Stworem z filmów Spike'a Jonze'a. Tymczasem jest jednak zgarbionym i troszkę nadętym nastolatkiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?