Do kin trafił właśnie najnowszy thriller z Naomi Watts, aktorką jeszcze nie oscarową, ale z pewnością docenianą przez kinomanów i krytyków na cały świecie. Jej nazwisko zazwyczaj było gwarancją pewnego poziomu, ale tym razem jest inaczej. Najnowszy film Farrena Blackburna, reżysera głównie telewizyjnego, to rzecz po prostu słabiutka.
Mary Portman jest psychologiem, pracującym głównie z dziećmi. Nie ma łatwego życia – jej partner zginął w wypadku samochodowym, w którym jej pasierb (znany ze Stranger Things, niepokojąco mroczny Charlie Heaton) został bardzo ciężko ranny, kończąc przykuty do łóżka, bez większego kontaktu z otoczeniem. Mary całe swoje życie dostosowała do konieczności opiekowania się Stephenem: myje go, karmi i praktycznie nie opuszcza domu. Ale jak to zwykle bywa, nic nie jest takie, jakim się wydaje.
W domu na górzystym odludziu może wydarzyć się wszystko, szczególnie gdy leży on w stanie Maine. Mary zaczyna słyszeć dziwne odgłosy i mieć przywidzenia. Przez blisko półtorej godziny łazi po domu i próbuje odnaleźć swojego zaginionego, kilkuletniego pacjenta, a także dowiedzieć się, czy odchodzi od zmysłu, czy rzeczywiście doświadczyła obecności tajemniczego intruza. I tak sobie leci ten seans…
W scenariuszu czuć zmarnowany potencjał, ponieważ role Watts i Heatona zostały odpowiednio zbudowane, co więcej – zagrane bardzo dobrze. Aktorzy próbują zrobić, co tylko mogą, ale fabularna miałkość nie pozwala im rozwinąć skrzydeł. Nawet jeśli zwrot akcji zaskoczy któregoś z widzów, kiedy tylko ten zacznie łączyć kropki i zastanawiać się nad poszczególnymi wydarzeniami, szybko okaże się, że w Osaczonej nic tak naprawdę nie trzyma się kupy. Kiedy w teoretycznie emocjonującym finale bohaterowie zaczynają zachowywać się irracjonalnie, pozostaje nam już tylko westchnąć.
Film Blackburna tonie w schematach, czerpiąc to co najgorsze z wielu gatunkowych klisz. A uwierzcie mi, nie ma nic gorszego, niż kiepski thriller, starający się być kiepskim horrorem. To właśnie na gatunek grozy twórcy mocno się zapatrzyli, przygotujcie się więc na stukanie i pukanie w ciemności (nie, to nie to co myślicie), wyskakujące zza kadru zwierzęta czy wreszcie przemykające przez ekran, skąpane w mroku sylwetki. Fuj.
Zobacz również: Sully – recenzja nowego filmu Eastwooda z Tomem Hanksem
Podobnych filmów widzieliśmy już setki, a większość z nich była z pewnością lepiej napisana i zrealizowana. Seans przebiega więc szybko, ale wyjątkowo beznamiętnie, bez absolutnie żadnego napięcia, czyli przeczy na dobrą sprawę całej idei thrillera. Żeby być uczciwym, Osaczona ma swoje momenty i kilka sprawnie skonstruowanych scen, ale to zdecydowanie za mało, żeby móc polecić komuś ten w gruncie rzeczy przewidywalny film.
Film obejrzeliśmy w:
Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe