Legion
Legion

Legion – recenzja 3. sezonu. Arcydzieło komiksowych adaptacji na ostatniej prostej

I wreszcie docieramy do wielkiego finału jednej z najciekawszych produkcji w telewizji bazujących na komiksach. Legion jednych zachwycał, innych od czasu do czasu męczył, ale na pewno dotychczasowe sezony to prawdziwy popis kreatywnej energii, jaką ciężko znaleźć nie tylko w tym gatunku, ale i produkcjach telewizyjnych w ogóle. Od dawna wiadomo było, że ten sezon będzie jednocześnie ostatnim, toteż obawy o to, że tak pokręcony projekt może być zbyt trudny do godziwego zamknięcia, były ze wszech miar uzasadnione. Świat seriali zna niejeden hit, który na ostatniej prostej skopał robotę – a jako że od 8. sezonu Gry o tron minęło ledwie kilka miesięcy, wcale nie musimy długo szukać. Po pierwszych epizodach (których recenzje znajdziecie w linku nieco poniżej) odetchnąłem z ulgą i mogę dziękować twórcom, że to nie była zasłona dymna.

Trzecia część sagi o Davidzie Hallerze w całości opiera się na ostatniej fazie szaleństwa naszego arcypotężnego bohatera. Czy też właściwie – antybohatera, jako że nasz niegdyś nękany przez demona jegomość przeszedł bardzo długą drogę. Teraz to on jest powszechnie – i skądinąd całkiem słusznie – postrzegany jako globalne zagrożenie. Jego chaotyczne, skrajnie nieodpowiedzialne i bezwiedne używanie niemal nieograniczonych mocy zmusza jego dawnych przyjaciół i organizację Division 3 do coraz bardziej desperackich posunięć. I wreszcie, w sytuacji, która zazwyczaj zakończyłaby w mig tego typu zmagania, pojawia się kluczowa dla reszty sezonu zmienna w postaci Switch, mutantka posiadająca umiejętności podróży w czasie. Tym samym Legion będzie tym samym areną zmagań, w których stawką jest zdewastowanie bądź ocalenie całego świata.

Legion

Fot. Materiały prasowe

Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: 3. sezon Legionu

Jakimś sposobem Hawleyowi udało się połączyć tempo pierwszego sezonu z gęstością treści drugiego, jednocześnie nie zatracając swojego niepowtarzalnego stylu. Przez wzgląd na decydujący, apokaliptyczny wręcz charakter tej odsłony serial w zasadzie nie ma żadnego status quo – pozostają jedynie tymczasowe ustawienia na wielkiej, surrealistycznej szachownicy. Samo to nadaje całości odpowiedniej dynamiki. Jednocześnie Legion w 3. sezonie to czas wielkich rozstrzygnięć, a więc i refleksji. W mniej lub bardziej dosłowny sposób ujrzymy zatem rozliczenie na dobrą sprawę każdego istotnego aspektu całej serii – od wątków aż po postaci. Tradycyjnie również pojawia się swoista myśl przewodnia danego rozdziału. Sezon pierwszy koncentrował się przede wszystkim na zagadnieniu szaleństwa jednostki i co tak naprawdę ono oznacza; druga seria była przeniesieniem szaleństwa na całe społeczeństwo i pokazem, co może zrobić głęboko zaszczepione kłamstwo. 3. sezon koncentruje się na pobrzmiewającej zresztą już wcześniej ogólnej potrzebie akceptacji i wzajemnego zrozumienia swoich potrzeb (nawet ten powtarzany od drugiej serii przez Davida frazes I deserve to be loved ładnie wkomponowuje się w ten motyw). Hawley wziął na swój warsztat ten truizm i zamienił go w piękne zwieńczenie całości.

Legion

kadr z serialu Legion

Twórcy Legionu nie popełniają błędów wielu innych scenarzystów i zamykają każdy z kiedykolwiek rozpoczętych wątków. Poprzeczka została postawiona bardzo wysoko, ale myślę, że to w jaki sposób dokonały się losy rywalizacji Davida z Amahlem Faroukiem – bez wątpienia jednego z najlepszych i najbardziej niejednoznacznych antagonistów w historii gatunku – powinno zarówno zaskoczyć, jak i koniec końców usatysfakcjonować większość fanów.  Żegnamy się z Syd, której relacji z Davidem na szczęście nie sprowadzono do cukierkowego happy endu ponad wszystko, niejedna osoba uroni też łzę nad tragedią Lenny (Aubrey Plaza jak zwykle niesamowita), postaci rosnącej z każdym sezonem. Pojawi się nawet parę niespodzianek w osobie pewnych indywidualności, których raczej nie spodziewaliśmy się jeszcze zobaczyć. Nie ma tutaj chyba pominiętych bohaterów czy antybohaterów. Każdy otrzymuje swój własny mały finał, o wielkości wprost proporcjonalnej do jego/jej istotności na przestrzeni serialu.

Fot. Pari Dukovic/FX

Niezmiennie przy tym w najlepsze trwa zabawa różnych konwencjami i formami wyrazu. Jako że dzięki Switch twórców nie ogranicza już nawet czas rzeczywisty, potencjał na kreowanie kolejnych kuriozalnych sytuacji jest niemal nieograniczony. Wraz z kolejnymi epizodami cofniemy się z naszymi bohaterami o całe dekady, doświadczymy z nimi niedoli czasowych anomalii, a nawet wypadniemy poza ich ramy, co jakiś czas też ktoś stoczy pojedynek na planie astralnym. Wreszcie też określenie Legion będzie w pełni  zasadne – choć wciąż różne od tego co wiemy o Davidzie Hallerze z komiksów. Wyobraźnia Hawleya zdaje się nie mieć granic i wydaje się, że gdyby zdecydowano się na sezon czwarty, wpadłby na jeszcze bardziej szalone koncepty. No i na koniec tych uwag zostawiłem sobie jeden z najmocniej przyciągających przed premierą wątków: Charlesa Xaviera! Nie wiedziałem, że kiedykolwiek to powiem, ale James McAvoy z filmowych X-Men wcale nie musi być najlepszą młodą wersją Profesora X. Harry Lloyd – którego możecie znać przede wszystkim z roli Viserysa Targaryena w 1. sezonie Gry o tron – poradził sobie wyśmienicie, perfekcyjnie eksponując wszelkie przymioty. I choć nie śmiem stosować wulgarnych spoilerów, tak, poznamy lepiej genezę jego związku z matką Davida, jak i konfrontacji z Shadow Kingiem – choć ostateczne rezultaty mogą być dla wielu zaskakujące. Tak czy siak, wprowadzenie przyszłego nauczyciela mutantów nie zostało zmarnowane i przerobione w jakieś mierne cameo. To finałowy fragment układanki, bez którego nie mielibyśmy zamknięcia całości.

To już niestety koniec tej wspaniałej telewizyjnej trylogii. I raczej nieodwołalny, bo finał sezonu dość jednoznacznie zamyka wszelkie wątki, nie dając żadnego pola do interpretacji. Na szczęście Noah Hawley i jego ekipa zadbali o to, by był to godny finisz. Legion od początku do końca jest produkcją jedyną w swoim rodzaju, stojącą bliżej filmów Davida Lyncha niż większości innych adaptacji komiksów. W ciągu 27 rozdziałów wypracowała swój własny styl, który jest nie do podrobienia. Jego totalnie abstrakcyjna, bazująca na panowaniu nad popkulturowym chaosem, nie każdemu podejdzie, ale warto chociaż spróbować. Ja niżej podpisany na pewno jeszcze zabłądzę w tej krainie, i to nie raz.

Ilustracja wprowadzenia: FOX

Zastępca redaktora naczelnego

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?