Poldark – recenzja 2. sezonu kostiumowego dramatu BBC One

Można by mniemać, że pierwsze skrzypce w drugim sezonie Poldarka nadal gra tytułowy bohater. Od razu jednak trzeba zaznaczyć, jak wiele w tej grze pobrzmiewa nieczystych nut. To, co na początku sezonu zostało widzowi zasygnalizowane, w późniejszych epizodach wydobywa się na światło dzienne w całej okazałości. Najbardziej sztandarowe zalety postaci – nieustępliwość, honorowość, wierność własnym ideałom – skonfrontowane z określonymi okolicznościami przeradzają się w wady; zamiast o sile charakteru można mówić raczej o słabości, czy wręcz głupocie. Piedestał, który wydawał się nierozerwalnie związany z tym bohaterem, w drugiej serii chwiał się coraz bardziej, by wreszcie zatrząść w posadach i runąć. Jeśli nawet Rossowi (Aidan Turner) uda się odzyskać to, co stracił, do blizny na jego twarzy dołączyła inna, znacznie głębsza i szpetniejsza: o jej istnieniu jeszcze długo nie sposób będzie zapomnieć. 

Z jednej strony drugi sezon Poldarka to kontynuacja narracji, którą pamiętamy z sezonu pierwszego: scenografia, kostiumy, pietystyczna dbałość o szczegóły, zarówno w przypadku kadrów przyrodniczych (nie będzie przesadą stwierdzić, że Kornwalia jest tu równoprawną bohaterką), jak i ubogich w słowa, zaś, dzięki grze aktorskiej, przesyconych treścią ujęć. Z drugiej strony Debbie Horsfield rozwija skrzydła; pozwala również, aby rozwinęły je stworzone przez Winstona Grahama postaci i powiązane z nimi wątki. Mowa tu przede wszystkim o Demelzie (Eleanor Tomlinson): elektryzującej, bezpośredniej, bezdyskusyjnie najwyrazistszej ze wszystkich kobiecych bohaterek. Oddanie ukochanemu mężczyźnie, dotychczas cecha w znacznym stopniu definiująca ją jako postać, zostaje przeciwstawiona zdroworozsądkowej perspektywie patrzenia na świat oraz – co jeszcze istotniejsze – poczuciu własnej wartości. Nie opiera się ono wyłącznie na byciu żoną (lub, jak zwykli określać to mniej życzliwi: podkuchenną) miejscowego herosa. To właśnie ona potrafi wytknąć mu błędy, sprzeciwić się, skarcić, sprowadzić na ziemię. Wiernie trwa u boku porywczego męża, lecz gdy ten przekracza granicę, nie przechodzi nad tym do porządku dziennego. Wręcz przeciwnie: swoim zachowaniem udowadnia, że godność człowieka nie ma nic wspólnego z jego pochodzeniem. 

Nic więc dziwnego, że w porównaniu z nią tak niekorzystnie wypada wytworna Elizabeth (Heida Reed); niezdecydowanie, które w pewnym momencie zarzuca jej Demelza, to tylko jeden z niedających się odeprzeć zarzutów. Poczucie wyższości, manipulowanie dawnym kochankiem, wreszcie, jak trafnie określiła to wciąż tak samo niezawodna ciotka Agatha (doskonała Caroline Blakiston), zawarcie paktu z diabłem… Na ekranowe i pozaekranowe efekty prezentowania takiej postawy nie trzeba było długo czekać; skomentować je można krótkim, dosadnym i jawnie złośliwym: dobrze jej tak. 

Pomimo że Elizabeth mocno naraziła się widzom, póki co na wskroś zepsuty intrygant, George Warleggan (Jack Farthing) nadal nie ma sobie równych we wzbudzaniu nieposkromionej antypatii. Wypada tym bardziej przekonująco, im większy jest kontrast między podłością jego i jemu podobnych, a wachlarzem pozytywnych emocji wywoływanych przez pozostałych bohaterów. 

Jak wiadomo, równowaga w przyrodzie musi zostać zachowana: toteż w kontraście do niesłabnącej perfidii Warleggana i jego popleczników oraz spektakularnego moralnego upadku Rossa, prócz rozmiękczającej serce metamorfozy nieodżałowanego Francisa (Kyle Soller), twórcy rozwijają wątek postaci, która nie tylko wychodzi z cienia, ale wręcz przyćmiewa buńczucznego Poldarka blaskiem swej prawości, skromności i poczucia obowiązku. Mowa oczywiście o doktorze Dwightcie Enysie (Luke Norris), w drugim sezonie obdarzającym uczuciem Caroline Penvenen (Gabriella Wilde), z pozoru zarozumiałą, zyskującą przy bliższym poznaniu, dziedziczkę. Na uwagę zasługują również postaci trzecioplanowe, by wymienić pragnącego upiec dwie pieczenie na jednym ogniu kapitana McNeila (Henry Garrett) czy mającego dosyć jasno określoną wizję przyszłości swojej podopiecznej wuja Caroline, Raya Penvenena (John Nettles). Nie zawodzi, rzecz jasna, stara gwardia: wierni druhowie Rossa, Zacky Martin (Tristan Surrock), kapitan Henshawe (John Hollingworth), Harris Pascoe (Richard Hope) oraz niezastąpieni, jeśli chodzi o rozładowywanie napięcia, żyjący jak pies z kotem, rubaszni, koniec końców oddani Poldarkom Prudie (Beatie Edney) i Jud Paynter (Phil Davis).

Zobacz również: Poldark – teaser i nowe postaci 3. sezonu serialu

Choć polski podtytuł serii, Wichry losu, brzmi nader niefortunnie i w najlepszym wypadku trywializująco, drugi sezon Poldarka istotnie obfituje w zawirowania. Uczucie Demelzy i Rossa nadal znajduje się w centrum, zostaje jednak wystawione na najcięższą z prób. Uczucie Elizabeth i Rossa, na pozór należące już do historii, kładzie się cieniem na serialowej teraźniejszości. Uczucie George’a i Elizabeth, jednostronne i interesowne, zatruwa życie wielu bohaterom. Uczucie Dwighta i Caroline kiełkuje w ujmującym stylu, lecz różnice klasowe okazują się poważną przeszkodą na drodze do jego rozkwitu. Zawiłości relacji damsko-męskich, w rozmaitych konfiguracjach i odsłonach, na pierwszy rzut oka mogą budzić skojarzenia z formatem telenoweli: przeniesiono je jednak na mały ekran w sposób na tyle dojrzały, aby wśród emocji, które wywołają, nie było miejsca na znużenie czy zażenowanie. Skoro już o emocjach mowa, wątek przemytniczy przypominał przecież istną bombę zegarową, a napięcie wielokrotnie osiągało niemożliwy do zniesienia poziom! O scenie z odcinka ósmego, która wywołała istną burzę, nie wspominając… 

Oczywiście, można stwierdzić, że właściwie nic się nie zmieniło, bo Ross Poldark nadal, z rozwianymi włosami i zaciętym wyrazem twarzy, przemierza klify na swym rumaku, rozdarty między dawną a obecną miłością, stający po stronie uciśnionych i sprowadzający niedolę na własną rodzinę. Oczywiście, w poszczególnych wątkach czy scenach można dosłyszeć echa kostiumowej opery mydlanej. Można również, w ślad za magazynem „Radio Times”, zadać, wynikające przede wszystkim z wizerunkowej zmiany głównego bohatera i jej wpływu na odbiór serialu, wymowne pytanie: can we still love Poldark? 
 
Fakt, że takie pytanie w ogóle się pojawiło, dowodzi, że druga seria, w jeszcze większym stopniu, niż pierwsza, nie pozwala sprowadzić się wyłącznie do rozłożonej na dziesięć części ekspozycji fizycznych atutów odtwórcy głównej roli. Potrafi bowiem rozczulić bez przekraczania granicy czułostkowości, rozjuszyć bez zniechęcania przerysowaną dramaturgią, po mistrzowsku budować napięcie i równie umiejętnie je rozładowywać, odbrązowić ideał i dowartościować tych, którzy w równym, jeśli nie większym, stopniu zasługują na uwagę. Przede wszystkim: wciągnąć współczesnego odbiorcę w świat osiemnastowiecznych realiów (damsko-męskich, społecznych, rodzinnych, gospodarczych) i sprawić, że opuszcza się go niechętnie, nawet będąc pewnym możliwości powrotu, bo przecież trwają już zdjęcia do serii trzeciej. Oczywiście, nie trzeba być fanem gatunku period drama; jeśli jednak się nim jest, warto sięgnąć po – zachwycający obsadą, bohaterami, fabułą, realizacją – towar z najwyższej półki. 

Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe  

Dziennikarz

Studentka czwartego roku Tekstów Kultury UJ.
Ze świata literatury najbardziej lubi powieści, ze świata muzyki - folk, ze świata kina - (melo)dramaty oraz indie. I Madsa Mikkelsena, oczywiście.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?