Tak więc Luthor i Superman od wielu, wielu lat nie szczędzą sobie kuksańców. W pewnym momencie nastąpił przełom, zmieniający tę niekończącą się bitwę. Pod koniec The New 52! Lex Luthor zaczyna przejawiać skłonności do jasnej strony, co jednak nie równa się z polubieniem podejrzanego kosmity z pelerynce. W Odrodzeniu dochodzi nawet do tego, że miliarder porzuca swój fioletowo-zielony pancerzyk na rzecz nieźle prezentującej się zbroi z logiem rodu El. I zaczyna być dobrym człowiekiem. Całe skomplikowanie sytuacji z Luthorem, włącznie z dualizmem postaci Człowieka ze Stali, polecam nadrobić zaczynając od dwóch tomów Wojny Darkseida i kontynuując w seriach z Odrodzenia związanych z Kryptonijczykiem.
Wracając jednak do Lexa, swoje szpanowanie przypłaca nieprzyjemnym incydentem. Mianowicie zostaje porwany na Apokolips. Egzotyka owej planety nie napawa chyba nikogo radością, choć w przypadku Lexa nie musi się on martwić o brak towarzystwa. Familia Kentów w różnych okolicznościach również trafia do przybytku Darkseida. Kwartet z Błękitnej Planety nie będzie miał łatwo, gdyż chwiejna stabilność oparta na terrorze i zamordyzmie znika przez brak silnej ręki Darkseida, a zwalczające się frakcje z Babcią Samo Dobro (cudowna emerytka…) czy Kalibakiem nie gustują w demokracji.
Pomysł z logiem Supermana i drobną pomyłką z nim związaną jest ciekawy, choć prosty. Można wręcz złośliwie rzec, że tak kończy się korzystanie z cudzych znaków towarowych. Tym bardziej, jeśli zaczynają się pojawiać związane z nim motywy mesjańskie. Zanim zdradzę całą fabułę komiksu, kilka słów o miejscu akcji, gdyż cała otoczka piekielnej planety to temat warty omówienia. W Apokolips płynie głęboko zakorzeniona makabra, niemal sadomasochistyczne zło, odrobinę dieselpunkowe, w interpretacji barbarzyńsko-kosmicznej. Autorzy nie poświęcają całości uwagi wyłącznie Kentowi i Luthorowi, dodając wątki Lois i Jona, gdzie to dziennikarka zasługuje na specjalne wyróżnienie. Akcja na Apokolips to jednak nie wszystko, co oferuje Superman tom 6: Imperius Lex.
Z tomu na tom Jon zaczyna coraz śmielej korzystać ze swoich mocy. A jak mawiał wujek Ben z konkurencji, wielka moc, to wielka odpowiedzialność. Młodziak poznaje historię ojczyzny rodu El i jej smutnego końca w rocznicę zagłady. Nauka ta okazuje się nie tylko teorią, ale i bolesną praktyką. Ojciec i syn udają się w kosmos, gdzie Jon dostanie lekcję dojrzałości i przekona się, że kryptonijskie supermoce nie są remedium na wszystko. Z kolei krótkie opowiadanie Na księżyc i z powrotem pokazuje co by było, gdyby Kal-El uczestniczył w akcjach fundacji Make-a-Wish.
Superman w Odrodzeniu to seria dobra, choć nierówna. Superman tom 6: Imperius Lex jest średnią całości i tym samym obowiązkową pozycją dla miłośników runu Tomasiego. Nie zaczynałbym jednak od niego przygód, gdyż umknąć może specyfika całości. Szósty album to dobra robota, choć jeśli już jesteśmy w okolicach Apokolips, to z radością powitałbym informację o wydaniu Mister Miracle’a Toma Kinga. Niebawem ukaże się finałowa część Supermana i krótko po nim stery przejmie Brian Michael Bendis. A jeśli można coś na pewno powiedzieć o tym twórcy, to że nie oszczędza on swoich bohaterów.
Tytuł oryginalny: Superman Vol. 6: Imperius Lex
Scenariusz: Peter J. Tomasi, Patrick Gleason, James Robinson
Rysunki: Doug Mahnke
Tłumaczenie: Jakub Syty
Wydawca: Egmont 2019
Liczba stron: 156
Ocena: 70/100