A w zasadzie kilka zmian, bo Punisher Max tom 6 to pięć historii, pisanych łącznie przez trzech scenarzystów i rysowanych przez czterech mistrzów ołówka. Ale po kolei. Album otwiera mocna historia Dziewczęta w białych sukienkach. Z pozoru to klasyczna opowieść o Punisherze, w której bierze on za cel brutalny gang porywający i torturujący młode dziewczyny. Jeśli jednak spojrzymy głębiej, dostrzeżemy żę Gregg Hurwitz eksploruje niezwykle ważny motyw, który stanowi istotę genezy Punishera.
Wszyscy pamiętamy, co stało się przyczynkiem do działalności Pogromcy – śmierć jego rodziny z rąk toczących porachunki bandytów. Od tamtej pory Punisher zabija, owszem, ale tylko szumowiny, natomiast niewinnych stara się zawsze brać w obronę. A co by było, gdyby w trakcie swojej krwawej vendetty popełnił błąd i przypadkiem odebrał życie niewinnemu dziecku? Na to pytanie stara się odpowiedzieć Hurtwitz, a pomaga mu w tym rysownik Laurence Campbell (Mroczna Wieża – Przydrożny zajazd).
Może pierwsza historia nie zostanie moją ulubioną, ale na plus warto zaliczyć gościnny występ starego znajomego. Gdy tylko opowieść się kończy, zaczyna się już ostra jazda bez trzymanki. Sześć godzin do zabicia to jeden z lepszych momentów Punisher Max tom 6, zarówno graficznie, jak i scenariuszowo. Duane Swierczyński (Nieśmiertelny Iron Fist – Ucieczka z ósmego miasta) wykorzystuje tu motyw znany chociażby z filmu Adrenalina z Jasonem Stathamem. Punisherowi zostaje zaledwie sześć godzin życia i wykorzysta je oczywiście robiąc rozpierduchę w Filadelfii. Wszystko to okraszone pięknymi, realistycznymi rysunkami Michela Lacombe, który zdecydowanie za rzadko gości w wydawanych w Polsce komiksach.
Siła natury tego samego duetu to nieco odmienne spojrzenie na działalność Pogromcy. W tej króciutkiej opowieści Frank Castle wystawia trzech podejrzanych o różnego rodzaju przestępstwa na ciężką próbę, w wyniku której znajdują się oni na maleńkiej szalupie ratunkowej na środku oceanu. A wtedy jak wiadomo puszczają nerwy i łatwiej o błąd, a konkretnie o obciążające zeznanie. Nie jest to opowieść kalibru poprzedniej, ale piękne rysunki Lacombe’a sprawiają, że czyta się ją całkiem nieźle.
Kolejna historia to już hardkor na całego. Witajcie na Bayou utrzymane jest w stylistyce horroru – to mieszanka Hostelu, Teksańskiej masakry piłą mechaniczną i Piątku trzynastego, chociaż w dialogach przewija się też film Uwolnienie. Scenarzysta Victor Gischler nie zaskakuje, wykorzystując ograny motyw mieszkającej na odludziu rodziny kanibali-sadystów, ale nieskrępowana brutalność konfrontacji z Punisherem sprawia, że całość czyta się jednym tchem. Rysunki stworzył tutaj Goran Parlov, miałem jednak wrażenie, że w porównaniu z jego pracami z poprzednich tomów, te są jakby bardziej niedbałe i mało szczegółowe. To jednak nie przeszkadza, bo groza całej historii skutecznie przykuwa do lektury.
Tom kończy krótka opowieść Czarny notatnik, to jednak nic specjalnego. Na uwagę zasługuje wykreowana przez Gischlera postać seksownej kobiety, która samym spojrzeniem sprawia, że mężczyznom miękną kolana. Oczywiście do czasu, bo w towarzystwie Punishera piękna femme fatale zyska cenną lekcję. Opowieść ta, chociaż krótka, wygląda lepiej niż Witajcie na Bayou, ponieważ za rysunki wziął się Jefte Palo.
Punisher Max tom 6 to kolejny udany zbiór historii o Pogromcy i czuć w nim nawet ducha Gartha Ennisa, którego absencja zupełnie nie przeszkadza. Mamy tu do czynienia z tym samym Frankiem Castle, co poprzednio – brutalnym, oschłym i niezwykle skutecznym. Mamy mrok, mamy mnóstwo krwi i przemocy i na pewno nie będziemy cierpieć z powodu słowotoku. Byle do listopada – wtedy ukaże się tom siódmy, zapowiedziany przez Egmont. I całe szczęście, bo Punishera w tak dosadnym wydaniu nigdy dosyć.
Tytuł oryginalny: Punisher MAX vol 6
Scenariusz: Gregg Hurwitz, Duane Swierczynski, Victor Gischler
Rysunki: Laurence Campbell, Michel Lacombe, Goran Parlov, Jefte Palo
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2019
Liczba stron: 420
Ocena: 80/100