Młodzież lubi wiedzę bezużyteczną, wyszukiwać sobie bzdurnostki na internecie, a później jarać się informacjami, które nawet przy logice nigdy nie stały. Spoko opcja na wyluzowanie w wolnym czasie, ale poważnego filmu pełnometrażowego raczej nie ma co na takiej podstawie robić. Jednak właśnie od z czapy wziętego info rozpoczynają się Wszystkie nieprzespane noce. Podobnie jak widać już w zwiastunie główny bohater, około 18 letni Krzysztof, mówi, ile czasu średnio człowiek poświęca w ciągu całego swojego życia na między innymi seks i rozstania. Brzmi interesująco i jakoś tako niby daje do myślenia, że coś tam gdzieś za tym się kryje, carpe diem i w ogóle, ale statystyka to jest liczba zachorowań na AIDSa czy ilość imigrantów przyjeżdżających do Europy. „Fakty” podawane na otwarcie recenzowanego tu obrazu można sobie wziąć totalnie z kosmosu, np. średnio człowiek poświęca 3 lata swojego życia na pisanie negatywnych komentarzy na internecie. Wystarczy jednak chwila faktycznej refleksji i przecież wiadomo, że nawet w obrębie tego samego miasta, tej samej grupy społecznej i wiekowej każdy wykonuje czynności życiowe w totalnie różnej, niemierzalnej dawce.
Główny bohater Wszystkich nieprzespanych nocy jednak jakoś się utożsamia z tą prawdą oświeconą, którą łopatologicznie podaje już na samym początku za pomocą narracji z offu. Stąd liczby te świadczą w sumie najbardziej o nim, a w pamięci utkwiła mi szczególnie jedna – nudzenie się dwa lata. Patrzę po moich znajomych, co cisną dwa kierunki studiów i jeszcze dorabiają po nocach i gdybym miał opcję, zrezygnowałbym z oglądania tego badziewia już na samym początku za gadanie tego typu bzdur. Problem w tym, że przez prawie sto minut przyjdzie widzom śledzić poczyniania jakiegoś banana, co ma w życiu tak dobrze, iż z racji tego dobrobytu w tylnej części ciała mu się poprzewracało i myśli, że wszystkie rozumy pozjadał, choć jak na nastoletniego mędrca przystało całkowicie inaczej udaje. Praktycznie w każdej scenie ten Krzysztofek odgrywa główną rolę, a mimo to jako postać został marnie nakreślony. Zawieszono go w swoistej próżni, ma swoje mieszkanie, ale jak zarabia już w sumie nie wiadomo, namiętnie imprezuje po nocach, za dnia ewentualnie szwęda się po mieście i myśli, że zdobywa świat, przeżywając najważniejszy okres w swoim życiu, odkrywając ostateczną prawdę. Natchnione badziewie na najwyższym poziomie. Zresztą jak chcę sobie pooglądać tańce pląsańce, to odpalam Fade Kanye’go Westa, a nie męczę się przez ponad godzinę.
Zobacz również: recenzja polskiego kryminału Jestem mordercą
Wszystkie nieprzespane noce to jak Spring Breakers bez Jamesa Franco i wszelkiej gangsterki, w dodatku potraktowane w stu procentach poważnie, bez gatunkowego przerysowania. Choć tam przynajmniej pokazywano, iż bohaterki pochodzą z jakiejś codziennej rzeczywistości, której w filmie Michała Marczaka zwyczajnie nie ma. Zresztą tak samo jak fabuły. Trzeba śledzić zbiór mało odkrywczych scen, przepełnionych dialogami bez sensu. Warto zapropsować, że faktycznie brzmią one autentycznie i młodzież zachowuje się jak prawdziwa młodzież, stąd każdy kto zna alkoholowe klimaty kojarzy pewnie te rozkminy po wódzie czy browarze, gdy nagle wydaje się, że wszystkie teorie spiskowe i prawidła rządzące światem są jasne, ale na trzeźwo punkt widzenia jednak wraca do normy, o czym reżyser chyba zapomniał. Twórca strasznie gloryfikuje wszelakie stany po spożyciu używek (choć nawet twardych dragów nie wstawia) jakoby wtedy człowiek osiągał szczyt samoświadomości. Gdyby jeszcze chodziło tylko o wizualia i wprawienie widza w swoistą ekstazę, przekazanie tego klimatu, trochę jak to miało miejsce w Spring Breakers i szczególnie sekwencji z utworem Britney Spears, no to może by coś z filmu było, jednakże tak nie jest. Ewidentnie Wszystkie nieprzespane noce mają również przekazać coś swoją treścią, tym bełkotem rozpieszczonego socjopaty, co jakby dostał tyrę po 12 godzin dziennie, może by przeżył wreszcie coś wartościowego w swoim życiu.
W recenzowanym obrazie nie znajduje się też prawdy, gdyż rzeczywistość melanżową ukazano jedynie od tej pięknej strony nocnej, gdy człowiek czuje, że może zdobyć świat, a nie ma porannego rzygania na sam widok alkoholu, choć jeszcze kilka godzin wcześniej przecież zapijało się wódę browarem. Bohaterowie w ogóle nie odstawiają żadnych ciekawych akcji na melanżu, po prostu przychodzą, piją, gadają, tańczą, czasem się ruchają. Nawet pały nie robią im problemu za picie w miejscu publicznym, wszystko jak w raju i to ma niby ta rozpusta ma uchwycić ducha młodości? Śmiechu warte. Nie ma przecież nocy bez dnia.
Human Traffic – to jest produkcja o dzieciakach, co odnajdują się na imprezach. Też dzieło debiutanta, który jednak umiał nakreślić całe spektrum sytuacji, stworzył faktycznych bohaterów wraz z celami i dążeniami, oraz dodał wątków, które wiązały ze sobą kolejne sceny i pchały fabułę do przodu. Wszystkie nieprzespane noce są kolażykiem jakiegoś pseudoartysty, co dopiero dorwał się do kamery i kręci jak popadnie, a nie zna nawet języka kina. Oglądanie filmu przypomina patrzenie na imprezującą ekipę, co świetnie się bawi, podczas gdy samemu się jest trzeźwym. Na pewno każdy w swoim życiu ileś chwil marnuje, to cudownym sposobem można 100 minut nudy zaoszczędzić iść wyrywać dziewczyny lub ześcierwić się jak szmata. Sensu życia może w ten sposób nikt nie odkryje, ale doświadczy więcej niż bohaterowie tego tragicznie złego produktu filmopodobnego.
https://www.youtube.com/watch?v=kD8hbg67u5c
P.S. Spring Break bitches!