Najnowszy film debiutującej w polskich kinach May el-Toukhy stara się bowiem przekonwertować harlequinową sztampę na grunt duńskiego emocjonalnego wycofania, poświęcając więcej miejsca na role i pozycje w zbiorowości niż indywidualne uczucia bohaterów. Robi to jakby celowo ignorując widzowskie punkty zaczepienia w opowieści; zamiast zbliżać do wydarzeń, celowo się od nich dystansując. Romans starzejącej się prawniczki i jej pasierba, młodego bad-boya, nie znajduje bowiem w Królowej Kier wyraźnego umotywowania, pozostawiając widza w sferze domysłów i przypuszczeń. Może to kwestia kryzysu wieku średniego, może niewystarczającej dozy zainteresowania ze strony męża. Możliwe, choć lepiej źródła upatrywać w kontekście wzajemnych niejasnych fascynacji duńskiej intelektualnej klasy wyższej i zubożałej niższej. To one, nie emocje, stają się napędem do irracjonalnych zbliżeń, to w końcu i one doprowadzają u el-Toukhy do finałowej tragedii, po drodze podkreślając jedynie wewnętrzne sprzeczności u obojga ludzkich reprezentantów. Zajmująca się w swojej kancelarii sprawami wykorzystywania małoletnich Anne naiwnie usprawiedliwia korzystanie ze swojej dominującej pozycji zainteresowaniem ze strony chłopaka. Zainteresowaniem, które przecież sama kreuje w scenie ich pierwszego stosunku, gdzie niemalże gwałci pasierba, wymuszając na nim zbliżenie. Nie inaczej Gustav, który zniechęcony do swojego ojca i macochy, w miarę rozwoju wydarzeń skończy błagając o akceptację i miejsce w uprzywilejowanej, zakłamanej familii.
Seksualna relacja pomiędzy Anne i Gustavem, zbliżenie diametralnie odmiennych środowisk, zamiast szukać między nimi wspólnych mianowników, realnie podkreśla jedynie różnice. Ona, mająca wszystko, bawi się ryzykiem, by finalnie powrócić do krainy szczęśliwości. Mimo rewelacyjnej gry aktorskiej Trine Dyrholm, Anne wypada tu jako znacznie mniej interesująca postać. Inaczej z Gustavem, który zakosztowawszy uprzywilejowanego wykorzystania, odnajduje w tej pozycji swój komfort i uwagę, której tak długo był pozbawiony. Tak odmienne motywacje muszą w końcu doprowadzić do napięć, a w konsekwencji większego tylko cierpienia bohatera, który orientując się w końcu w sytuacji zostaje pozostawiony sam sobie. Interesującego napięcia nie udaje się jednak Królowej Kier wykorzystać. Koncentrując narrację w całości na mniej ciekawej bohaterce i ignorując swój potencjał, decyduje się na drogę znacznie bardziej konwencjonalnej opowiastki, poprzetykanej tandetnymi nawiązaniami do Alicji w Krainie Czarów czy leśnymi panoramami rodem z Ikeowych tapet naściennych.
Tak ustanowiona sytuacja narracyjna w obliczu trzeciego aktu wytraca dokumentalistyczną obserwację społecznych procesów na rzecz uproszczonej krytyki, która nie dość że nie przekonuje, to jeszcze trzęsie się na wybojach własnej niekonsekwencji. Wykorzystująca chłopaka Anne prędko ze złożonej kobiety zamienia się w antagonistę rodem z House of Cards, wykorzystując znajomość niesprawiedliwości systemu prawnego dla odniesienia dobitniejszego tylko zwycięstwa. el-Toukhy stara się tym samym uwypuklić problem czynnika ludzkiego, który odbija się na zaburzonej moralności prawodawstwa, problem generowanego nacisku uprzywilejowanych środowisk. Zapomina jednak o zmianie obiektu narracyjnego, doprowadzając tym samym całą krytykę do pokracznego kuriozum; otóż opowieść o problemie wyzysku przez klasę wyższą prowadzona jest z perspektywy jej reprezentantki. To uczucia Anne wciąż pozostają najważniejsze, spychając wykorzystanego Gustava na dalszy tor, generując tym samym wyraźny zgrzyt i wyciszenie jakiegokolwiek emocjonalnego zaangażowania odbiorcy. Zło tryumfuje nad sprawiedliwością, a widz chłonie radość i późniejszy smutek z niesłuszności u bohaterki, z którą nie ma sposobności sympatyzować. Brak tu miejsca na potrzebne katharsis, brak na filmową satysfakcję. Owo pogubienie priorytetów, zakończone zamianą subtelnego dramatu w całkowicie gubiącą tempo thrillerową jazdę po obgryzionych paznokciach, może zjedna Królowej Kier odbiorców, ale na pewno nie miłośników, czyniąc z niej władczynię, o której prędko zapomnimy.
Mnie uderzyło co innego. Główna bohaterka z pewnością nie reprezentuje opcji konserwatywno-religijnej! Można domniemywać, że to „wyzwolona” kobieta o zapatrywaniach lewicowo-liberalnych. A jednak – a może właśnie dlatego – nie ma odwagi przyznać się, brnie coraz bardziej w kłamstwa i manipulacje, których rezultatem jest samobójstwo jej młodego partnera. Przecież takie rzeczy się zdarzają. Zauroczenie niezależnie od wieku. Patrz film z Judy Dench „Notatki o skandalu”. Czy można tu w ogóle mówić o kacie i ofierze? Jeśli już to o 2 ofiarach…
A propos. Surowe traktowanie przez wymiar sprawiedliwości takiego akurat aspektu seksualności (w odróżnieniu od całkowitej liberalizacji innych) nie sprzyja „stawaniu w prawdzie”. Konsekwencje: ostracyzm społeczny, utrata twarzy, może intratnej pracy oraz więzienie…