Na pierwszy rzut oka: 1. sezon Chance – nowego serialu z Hugh Laurie’em

Cztery lata po rozstaniu ze szpitalem Princeton-Plainsboro w New Jersey drogi Hugh Lauriego i telewizyjnej służby zdrowia krzyżują się ponownie – w Chance, najnowszym serialu dramatycznym stacji Hulu, aktor wciela się bowiem w neuropsychiatrę, doktora Eldona Chance’a. Hipotetycznie, w tej sytuacji porównań nie sposób uniknąć, jednak po premierze produkcji trudno oprzeć się wrażeniu, że, niestety, właściwie nie ma czego porównywać. 

Rozwód w toku, nastoletnia córka, problemy finansowe, beznadziejne przypadki, które zwykle jedynie przekierowuje do innych specjalistów, samemu nie podejmując się terapii – gdyby Chance był pacjentem House’a, swym pospolitym życiorysem z pewnością nie wzbudziłby zainteresowania. Na moment postarajmy się jednak zapomnieć o wszechobecnym duchu genialnego diagnosty i skoncentrujmy uwagę na zamieszkującym San Francisco mężczyźnie w kwiecie wieku. 

Monotonny tryb życia, mozolna praca, która częstokroć nie przynosi oczekiwanych efektów – zwiastunem zmiany mającej się dokonać w szarej rzeczywistości głównego bohatera jest pojawienie się w jego gabinecie Jaclyn Blackstone (Gretchen Mol). Ofiarę przemocy domowej, zmagającą się z wywołanym przez odniesione obrażenia rozdwojeniem jaźni, Chance kieruje do swojej koleżanki po fachu, bo pacjentka już kiedyś uczęszczała na terapię prowadzoną przez kobietę. Po kilku tygodniach od ich pierwszego spotkania przypadkiem dochodzi do kolejnego: scena w księgarni w oczywisty sposób daje widzowi do zrozumienia, że doktor zbliża się do granicy między profesjonalizmem i osobistym zaangażowaniem; scena w kawiarni – notabene najlepsza w całym odcinku – cementuje to przekonanie. Z kolei rozmowa z prowadzącą Jaclyn doktor Susanne Silver (Lisa Gay Hamilton) sugeruje, że tę granicę zdarzyło mu się już kiedyś przekroczyć. Jeden raz: to błąd, dwa razy: to decyzja, ostrzega go, odchodząc. 

Nietrudno się domyślić, jakiego wyboru dokona Chance. Nietrudno także przewidzieć jego konsekwencje. Brak trudności w domyśleniu się, co będzie dalej, to chyba najbardziej niepokojący symptom ze wszystkich objawów, które dają się zaobserwować po premierze. Bo Chance mógłby być naprawdę udaną, ambitną hybrydą noir, thrillera i serialu psychologicznego. Tymczasem garściami czerpie z tak wielu ekranowych klisz, jakby aspiracje twórców kończyły się na taniej klasie B: protagonista, któremu powodów do frustracji nie brak zarówno na gruncie prywatnym, jak i zawodowym; skrzywdzona pacjentka z zadatkiem na femme fatale i jej agresywny mąż-policjant (Paul Adelstein, oczywiście!); dobra znajoma z branży, pamiętająca przeszłość swojego kolegi i odradzająca mu zbytnie angażowanie się w sprawę; wytatuowany, małomówny osiłek, wyprowadzający nowego kumpla daleko poza strefę komfortu oraz wisząca w powietrzu groźba, że jeśli grany przez Lauriego bohater nie wycofa się, póki czas, może podzielić los poprzedniej terapeutki Jaclyn… Gdyby z tych, eksploatowanych już setki razy, elementów udało się stworzyć zupełnie nową, albo przynajmniej solidniejszą, konstrukcję, Alexandra Cunningham i Kem Nunn zasługiwaliby na oklaski. A pochwalić można jedynie niektóre rozwiązania montażowe (wspomniana już scena w kawiarni, charakteryzująca specyfikę zawodu postaci narracja z offu), i, rzecz jasna, Hugh Lauriego. 

Nocnym recepcjoniście udowodnił przecież, że nie jest aktorem jednej roli i potrafi stworzyć serialową kreację zupełnie odmienną od tej, która przyniosła mu międzynarodową sławę – Richarda Roopera można było porównywać do Gregory’ego House’a i żadna z postaci nie traciła nic na tym zestawieniu; wręcz przeciwnie – w obydwu przypadkach Laurie-kameleon triumfował. Jak jest tym razem? Robi wrażenie jego aparycja i ekranowa dojrzałość, miło znów słyszeć jego amerykański akcent. Nie sposób jednak nie zauważyć, że ma związane ręce. Co gorsza, związali je twórcy. Zamiast dać mu do dyspozycji całą scenę i pozwolić, by nią zawładnął, postawili na środku krzesło, posadzili go na nim i powiedzieli: graj. Czy Laurie da radę? Oczywiście, że da. Ale jeśli w dalszych odcinkach nadal będzie uziemiony do bólu sztampowym scenariuszem i otoczony wyciętymi z gotowych szablonów postaciami drugoplanowymi, wstanie kto inny: widzowie, ze swoich miejsc. I opuszczą ten przybytek – czy to ze złości, czy ze znudzenia, czy z szacunku do odtwórcy głównej roli, którego potencjał karygodnie marnuje się tak jednowymiarową, kartonową otoczką. Mniej metaforycznie mówiąc: oby zdarzył się cud, którego pacjenci oczekują od Chance’a. W przeciwnym razie, zamówionego już przez Hulu, drugiego sezonu serialu może nie mieć kto oglądać. 
https://www.youtube.com/watch?v=o0WUiB8YTmI
Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe 

Dziennikarz

Studentka czwartego roku Tekstów Kultury UJ.
Ze świata literatury najbardziej lubi powieści, ze świata muzyki - folk, ze świata kina - (melo)dramaty oraz indie. I Madsa Mikkelsena, oczywiście.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?