W Rękawicy nieskończoności Thanos stracił tytułowy artefakt na rzecz Adam Warlocka, który rozdysponował dające jej moc klejnoty pomiędzy dość niesubordynowane towarzystwo, zwane Strażą nieskończoności. Jak wielka jest ich egzotyka, świadczy chociażby członkostwo trolla Pipa. Zanim jednak nastąpiła wielka batalia z Szalonym Tytanem, bohater zmuszony był walczyć ze swoją złą wersją z przyszłości, niejakim Magusem . Do czego zmierzam? Magus powraca i ma zamiar zdobyć wspomniane artefakty, bynajmniej nie po to, by przypodobać się pewnej kościstej panience. Magus to kawał łotra z ambicjami i choćby dlatego tym razem Warlock i Thanos stoją po tej samej stronie barykady, wspólnie z niemałą liczbą herosów z Ziemi.
Początek nie jest czymś innowatorskim. Oto wielkie zagrożenie powoduje wielką mobilizację, zarówno w kosmosie, jak i na Ziemi. Szybko okazuje się, że niebezpieczeństwo jest większe, niż przewidywali herosi i przeciwnik zyskuje sporą przewagę. Magus stosuje dość proste chwyty, lecz niezawodne i sprawdzone. Brzmi nieco banalnie, prawda? Nie w sytuacji, gdy za sterami siedzi Jim Starlin, nieformalny ojciec kosmicznej części uniwersum Marvela. Scenarzysta miał nawet swoje cameo w Avengers: Koniec gry i było ono w pełni zasłużone. Wszechświat jego autorstwa jest jednak zgoła inny, niż ten w niedawnego eventu Infinity Wars (jakże ten Marvel oryginalny w tytułach…) czy z czasów Anihilacji Abnetta i Lanninga. Starlin kładzie silny nacisk na metafizykę i mistycyzm. Nie kłóci się to z całą pozaziemską specyfiką, nadaje jej wręcz dodatkowej głębi. Sposób jego narracji widać zarówno w tytułowej opowieści, jak i zeszytach z cyklu Warlock and Infinity Watch.
W recenzji komiksu Rękawica nieskończoności pisałem, że współcześni twórcy Marvela mogliby brać z niego przykład, jak tworzyć dobre crossovery. Nie zmieniam zdania w przypadku Wojny nieskończoności. Mamy tu masę postaci, lecz prawdę mówiąc, stanowią one tło dla walki Magusa z Warlockiem i Thanosem. Nie czujemy tym samym chaosu, a co więcej, prymat wspomnianych panów nie odsuwa całkowicie w cień reszty bohaterów. Największe role dostają członkowie Straży Nieskończoności, choć i Ziemscy bohaterowie nie siedzą wyłącznie na ławce rezerwowych. Starlin daje nam superbohaterską rozrywkę, prezentującą jednak pewien poziom. Tu muszę wspomnieć, iż na łamach tej historii występują mniej znane u nas zespoły, jak X-Factor czy Alpha Flight. Warto poświęcić im więcej uwagi już poza lekturą.
Rysownikiem głównej historii jest Ron Lim i przyznam, że trzeba przywyknąć do jego stylu. Komiks powstał w latach 90. i nosi znamiona tej ery. Szczęśliwie dla naszych oczu, bez śladów inspiracji Robem Liefeldem. Większe wrażenie zrobili na mnie twórcy z części składającej się z zeszytów Warlock and Infinity Watch. To, co podobało mi się najbardziej, to oddanie charakteru postaci ich wyglądem. Przykład? Wszyscy znamy Draxa jako zabijakę wywijającego sztyletami. W tym okresie jednak jest on potężnie zbudowanym kolosem, którego intelekt jest odwrotnie proporcjonalny do masy mięśniowej, a prostoduszna mimika znakomicie to oddaje. Ciekawie prezentuje się też Warlock, miejscami przypominający gwiazdę rocka z rozwianą czupryną oraz Thanos, w swej pozornie klasycznej, lecz miejscami przerysowanej postaci.
Cykl wydawniczy Marvel Classic zawiera w sobie historie z różnych okresów. Najbardziej cieszą mnie jednak te opowieści, które liczą sobie nieco więcej lat, ale nie kwalifikują się jeszcze do grupy absolutnych klasyków z okresu aktywności duetu Lee/Kirby. Wojna nieskończoności to wspaniały tego przykład. Stanowi równowagę między dobrym, dynamicznym komiksem z przebierańcami, a opowieścią, która zapada w pamięć. Autorowi udało się też osiągnąć balans między elementami SF i fantasy, więc nawet jeśli herosi dotąd nie byli ci bliscy, to sięgaj po ten komiks bez obaw. Kontynuacja historii nastąpi w Krucjacie nieskończoności, co jest dowodem, że całoroczny grafik Egmontu, w której ona się nie pojawiła, jest nader płynną listą.
Tytuł oryginalny: Infinity War
Scenariusz: Jim Starlin
Rysunki: Shawn McManus, Tom Raney, Ron Lim, Angel Medina, Larry Alexander
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Egmont 2019
Liczba stron: 400
Ocena: 90/100