Wajda albo nie ufa swojemu odbiorcy, albo spodziewa się widzów wśród młodzieży. Ogromną wagę przykłada do tego, by czasy, bohaterowie, problemy zostały jasno określone. W szeregu informatywnych dialogów przekazuje więc paczkę wiedzy o Władysławie Strzemińskim, malarzu, teoretyku sztuki, pedagogu. W drugim pakiecie widz poznaje ponure czasy stalinizmu w Polsce.
Zobacz również: Powidoki Andrzeja Wajdy polskim kandydatem do Oscara!
Na tym klarownie wytyczonym polu toczy się klasyczna walka jednostki z systemem. Strzemiński nie godzi się na współpracę z partią, nie chce zaprząc swojej sztuki do budowy socjalizmu. Państwo zaczyna więc coraz mocniej przyciskać niepokornego malarza. Uderza jednak nie w brutalność przesłuchań, ale w odcięcie go od twórczości, środowiska malarskiego, wreszcie pieniędzy. Siłę i wszechobecność aparatu państwowego Wajda akcentuje zgrabną metaforą portretu Stalina, który zakrywa okno w mieszkaniu Strzemińskiego. Żywo przypomina ona słynną scenę ze Spalonych słońcem, gdzie Stalin unosi się nad polami. Stalinizm „Powidoków” jest jednak nie tyle zbrodniczy, co barbarzyński.
Wobec tego barbarzyństwa artysta, nawet otoczony grupą wiernych studentów, pozostaje bezsilny. Wajda jego słabość przekuwa w siłę. Współcześnie, gdy pomniki głównie się burzy, on stawia nowy – niezłomności charakteru, bezkompromisowości, uporu. O człowieczeństwo pomnika dba Bogusław Linda. Rolę ma wymagającą fizycznie, Strzemiński był inwalidą, ale przede wszystkim pokazuje, że wielkość ducha ma ludzką twarz, że tacy ludzie mogą istnieć i istnieli. Ponadto uwiarygadnia charyzmę bohatera, dzięki której lgnie do niego młode pokolenie artystów.
Pod względem aktorstwa natomiast młode pokolenie nie radzi sobie najlepiej. Wyraźnie zaprawione w teatralnych bojach nie odnajduje się w filmowej konwencji. To przez sztuczność młodych wykonawców w wielu scenach nie udaje wykrzesać iskry życia. Ich słabość szczególnie widać nie tylko w porównaniu z Lindą, ale też z Krzysztofem Pieczyńskim, która gra poetę, Juliana Przybosia. W zaledwie trzech scenach aktor wyśmienicie pokazuje oczywisty zysk materialny przygnieciony świadomością klęski moralnej artysty godzącego się na kompromisy.
Nierówne aktorstwo oraz sporo teoretycznych, gęstych od słów kwestii czynią Powidoki filmem nieco kanciastym. Cechuje go też jednak pewna elegancja. Wajda unika tym razem mocarnego patosu, wraca raczej do czasów moralnego niepokoju, w bardziej dyskretny sposób podkreślając tragizm wplątanego w historię człowieka. W naznaczonych vermeerowskim światłem kadrach, w pojedynczych momentach, gdy rozlega się ascetyczna muzyka, buduje świat cichego tryumfu, który wygląda jak klęska.
Zobacz również: Ostatnia rodzina – recenzja filmu nagrodzonego Złotymi Lwami w Gdyni
Pewnie najbardziej wymowna jest jedna z ostatnich scen, gdy Strzemiński upada wśród sklepowych manekinów. Wajda odnalazł człowieka w sztuczności opresyjnej polityki, sztuczności narzuconych form. Pod względem formy ucieka zresztą swojemu bohaterowi, przykładającemu do niej, podobnie jak współczesne kino, ogromne znaczenie. W pewnym sensie robi też artystycznego prztyczka reżyserowi wręcz formalistycznej Ostatniej rodziny, fetowanej w kraju opowieści o całkiem innym malarzu. Forma bowiem traci na znaczeniu, jeśli tylko ma się coś ciekawego i ważnego do powiedzenia czego najlepszym przykładem są Powidoki.
Ilustracja wprowadzenia: Albert Zawada/Agencja Gazeta, Ilustracja pełnego tekstu: Anna Włoch/Akson Studio