Nie od dziś wiadomo, że kino gatunkowe nie jest domeną polskich filmowców. Największym optymistom do wyliczenia udanych thrillerów i kryminałów powstałych w ostatnich latach wystarczają palce jednej dłoni. Najnowsza propozycja, Sługi boże, niestety nie daje zbyt wiele argumentów, aby zaliczyć ją w poczet filmów udanych. Co poszło nie tak?
Główną wadą filmu Mariusza Gawrysia jest źle poprowadzona historia. Kryminał, aby uwieść i dać rozrywkę musi przede wszystkim mylić tropy i potrafić utrzymywać tajemnicę przed widzem. W Sługach bożych dokonano zabiegu kuriozalnego, bo to akurat przed bohaterami filmu kreuje się niewiadome do odkrycia i to oni są zaskakiwani sytuacjami, które dla nas wiadome są od wielu minut. Samo śledztwo w sprawie tajemniczej serii samobójstw, a właściwie dwa, są ukazane mało intrygująco. Oprócz scen sekcji zwłok, otrzymujemy z dwa nieformalne przesłuchania, oglądanie monitoringu czy jak to ma miejsce w przypadku prywatnego śledztwa Any samo siedzenie przed komputerem. Inna sprawa, że w film wkrada się duża doza chaosu i mętności, gdyż twórcy w większym stopniu niż na policyjnym śledztwie skupiają się na swoich postaciach, a w szczególności na problemach Komisarza Warskiego, którego z wielką lubością reżyser portretuje w dwóch wersjach: medytującego na dnie basenu lub siedzącego w samotności na kanapie przy dźwiękach rockowych brzmień.
Zobacz również: Sługi boże – polski film z międzynarodową premierą!
Sługi boże to również nic nowego w gatunku. Właściwie film jest niczym więcej jak średnio udanym kolażem motywów i klisz z innych filmów i seriali kryminalnych. Pobrzemiewają więc tu echa skandynawskich produkcji, seriali proceduralnych, kino noir czy sensacyjnego. Piątą kolumną Sług bożych są przede wszystkim niezamierzenie śmieszne sceny, a czasem całe ich sekwencje. Postaci rozmawiają w bardzo niezgrabny sposób, w czym króluje wątek pokracznie rozegranego erotycznego napięcia między Warskim (Topa) a psycholog Stanisz (Foremniak). Reżyser zapatrzony jest również w przywołujące na myśl kiepskie kino klasy B najtańsze chwyty w rozwiązywaniu kulminacji. Te większe i mniejsze głupotki dałoby się wybaczyć, gdyby film Gawrysia rekompensował je dobrym tempem, adrenaliną, scenami akcji. Niestety wszystko zazębia się mozolnie, a o scenach walk nie za wiele da się powiedzieć. Wystarczy wspomnieć, że gdy w filmie dochodzi już do dłuższego pojedynku, to postać Warskiego gasi światło, przez co my zbyt wiele nie widzimy, oprócz tego, że ktoś kogoś rzuca po stole, albo okłada garnkami leżącego.
Zobacz również: 41. Festiwal w Gdyni – lista filmów w konkursie głównym i Innym Spojrzeniu
Szkoda więc, ciekawej muzyki, w tym stwarzającej odpowiedni dla historii klimat instrumentalnej wersji chorału gregoriańskiego oraz Wrocławia skąpanego w stylistyce zdjęć rozpiętej między techno-thrillerami, a kinem noir. Szkoda również solidnej roli Bartłomieja Topy, jako znerwicowanego ostatniego sprawiedliwego, Julii Kijowskiej przemycającej subtelnie komediowe akcenty, czy występu na drugim planie Zbigniewa Stryja, w roli pomocnego inspektora policji. Szkoda też lekko zarysowanego wątku działalności agentów służb specjalnych i kupna majątków za bezcen. Niestety zalety filmu są w mniejszości, przez co Sługi boże są kolejną zmarnowaną szansą na dobry kryminał.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe