Nerve to niewątpliwy przebój tych wakacji. Porywające młodzieżowe kino o mediach społecznościowych, które przyspiesza bicie serca oraz wyraźnie krytykuje współczesne społeczeństwo. Jednakże sama produkcja wiele by straciła, gdyby nie rewelacyjny soundtrack doskonale budujący atmosferę dzieła oraz stopniujący napięcie. Muszę przyznać, że od długiego czasu nie zwracałem uwagi na muzykę w produkcjach, oczywiście zapadały mi w pamięć pojedyncze utwory zasłyszane jeszcze przed premierą konkretnego filmu, stanowiące jego promocję, lecz nigdy nie wychodziłem z kina w przekonaniu, iż muszę zdobyć krążek z utworami do dopiero co obejrzanego przeze mnie obrazu, a tak było w przypadku Nerve. Zacznijmy jednak od początku.
Od razu muszę przyznać, że jestem zakochany w muzyce elektro i pochłaniam utwory z tego gatunku w ogromnych ilościach. W związku z tym podchodząc do podkładu dźwiękowego Nerve miałem wysokie wymagania, lecz Rob Simonsen zaspokoił mój apetyt bez większych problemów – pomógł mu w tym poniekąd brak poważnej konkurencji, ostatni głośny obraz utrzymany w klimacie muzyki elektronicznej to przecież Tron: Dziedzictwo z 2010 roku, lecz z pewnością nie umniejsza to jego talentu. Zatem soundtrack omawianego filmu składa się z aż dwudziestu piosenek o długości mieszczącej się w pięciu minutach (najdłuższą jest New York F***Ing City – 4:33; a najkrótszą Staten Island – 0:59) i cechuje się w całości elektronicznym brzmieniem, co jest zgodne z podjętą przez twórców tematyką produkcji. Można ponarzekać tutaj na małe zróżnicowanie podkładu dźwiękowego, oddanego myśli przewodniej obrazu, lecz z pewnością zachowuje z nim spójność i jednolitość, za co twórcom należą się ogromne brawa.
Zatem przejdźmy do analizy kolejnych utworów znajdujących się na płytce. Game on to rytmiczna, klubowa nuta, stanowiąca niezłe otwarcie. Player z kolei jest klimatyczna i intrygująca, pobudzająca wyobraźnię. Następnie kompozytor raczy nas nieco wolniejszymi kawałkami, a mowa tutaj o Staten Island – spokojna, nieco melancholijna nuta zmącona pojedynczymi dźwiękami i Lighthouse – tajemnicza oraz wzbudzająca zainteresowanie melodyjka. Podobnie jest z Dare Accepted, do której możemy dołączyć piosenkę Dress. Cała czwórka wspomnianych utworów charakteryzuje się podobnym brzemieniem i klimatem, chociaż w przypadku ostatniej można poczuć wzrost napięcia, lecz te nagle zostaje urwane tuż przed jej końcem. Player vs Player kontynuuje rozpoczęty przez poprzednią nutę trend. Zatem wzrasta tutaj napięcie i poczucie niebezpieczeństwa, jednakże nie jest ono jeszcze tak wyraźne – niepokój zostaje ledwo zarysowany. Night Drive ponownie przywodzi na myśl klubową imprezę i sielankową zabawę, a następujący po nim Ticket to Aruba sprawia, iż atmosfera staje się znacznie bardziej poważna. Pierwsze skojarzenia z piosenką wiążą mi się z wychodzeniem naprzeciw czemuś nieznanemu. Pierwszą połowę soundtracku zamyka York F***Ing City. To przewrotna piosenka. Jej pierwsze minuty są intrygujące oraz dość melancholijne, natomiast końcowe niezwykle rytmiczne i dynamiczne, utwór elektryzuje, a także wzmaga napięcie. Można poczuć osławione ciarki na plecach. Verrazano zaś wyraźnie zwalnia tempo, ale wzbogacony o ciekawe elementy dźwiękowe, dość monotonny motyw przewodni stanowi atrakcyjną odskocznię pobudzającą wyobraźnię. Catfight mimo powolnego wstępu gwałtownie potrafi podnieść ciśnienie. Zmiana klimatu w połowie utworu potrafi zaskoczyć i nieźle wkręcić. Losing It stanowi z kolei dobry materiał na kryminał, czuć tutaj zbliżającą się katastrofę, coś wisi w powietrzu, a atmosfera gęstnieje – wzbudza niepokój. Snitches Get Stitches to kolejna w zestawieniu piosenka wywołująca poczucie winy lub niepewności. Jej przeciwwagę stanowi A Way Out, która zgodnie z tytułem, wiąże się z nadzieją i w pewnym stopniu odwagą – po jej wysłuchania czułem się zmotywowany do działania. Coliseum stanowi punkt kulminacyjny omawianej płyty. Rozpływając się w tej nucie miałem wrażenie, jakbym znajdował się przed przystąpieniem do wyzwania, wychodził zmierzyć się z nieuchronnym. Vote Yes Or No to tak jakby dokończenie poprzedniego utworu, jego puenta. Dramaturgia zawarta w końcówce piosenki chwyta dosłownie za gardło. The Sun’s Gone Dim and The Sky’s Turned Black to jeden z dwóch zamieszczonych na płytce kawałków, które posiadają wokal, i trzeba przyznać, że omawiana nuta jest niezwykle smutna oraz przygnębiającą. Warto też dodać, że za utwór nie jest odpowiedzialny Rob Simonsen (on jedynie zremiksował melodię), tylko Jóhann jóhannsson. Płytę zamyka Aftermatch, który zdecydowanie wzbudza w nas pozytywne emocje. Dwudziesty utwór to piosenka bonusowa będąca wynikiem współpracy Roba Simonsena i White Sea i jak nietrudno się domyślić, nie rozczarowuje.
Zobacz również: Nerve – recenzja thrillera z Emmą Roberts i Dave’em Franco
Wsłuchując się w lecące po sobie piosenki miałem wrażenie, jakbym wkraczał do multimedialnego świata, który potrafi zarazem zachwycić swoim niezaprzeczalnym pięknem, jak i przerazić kryjącymi się w ciemnych zakamarkach niebezpieczeństwami. W mojej głowie muzyka rzeźbiła obraz mieniącej się jaskrawymi kolorami metropolii, przebijającymi mrok głębokiej nocy. Wyimaginowana rzeczywistość przywodziła na myśl dobrą zabawę z dreszczykiem emocji. Jednakże im bliżej końca soundtracku, tym muzyka staje się poważniejsza i bardziej dramatyczna. Bez problemu można wyczuć wzrastające napięcie. Warto tutaj zaznaczyć, że niejednokrotnie już w trakcie trwania danego utworu następuje ogromna zmiana klimatu oraz przekazywanych przez piosenkę emocji, czego przykładem może być wspomniana powyżej już dwukrotnie piosenka New York F***Ing City czy Catfight. Poza tym niemal wszystkie zamieszczone kawałki na płytce cechują się brakiem jakiegokolwiek wokalu, co moim zdaniem jest ogromną zaletą produkcji, ponieważ nie burzy to jej klimatu, w związku z czym widz może się skupić jedynie na dziejących się przed jego oczami wydarzeniach.
Soundtrack z pewnością przypadnie do gustu zwolennikom francuskiego zespołu Daft Punk, ponieważ zebrane na płytce utwory jednoznacznie przywodzą na myśl twórczość rzeczonego duetu. Co więcej, śmiem twierdzić, że po wymieszaniu piosenek z omawianego podkładu z utworami ikonicznych artystów uważanych za protoplastów french house, wielu kinomanów miałoby poważny problem ze wskazaniem kawałków nie będących ich dziełem, co chyba samo w sobie jest znakomitą rekomendacją recenzowanej ścieżki dźwiękowej. Rob Simonsen odwalił ogrom spektakularnej roboty, czując klimat widowiska, do którego sporządzał utwory. Jego podkład na przemian uwodzi elektronicznym brzmieniem i podnosi ciśnienie – krew pulsuje w żyłach i uderza głowy, to prawdziwa rewelacja. Mogę Wam ten krążek polecić z czystym sumieniem, sprawdzi się zarówno podczas relaksu, jak i nauki.
Ocena: 90/100
Lista utworów: 1. Game On (1:58) |