Siedmiu wspaniałych – recenzja przedpremierowa z festiwalu #Venezia73

Bogowie z rewolwerami

Recenzja Siedmiu wspaniałych aż prosi się o powtarzane jakże często stwierdzenie, że współczesne kino nie sili się na oryginalność. Remake, reboot, sequel, prequel to chyba najczęściej używane słowa opisujące filmy pojawiające się w ostatnich latach. Efekty tych zabiegów bywają różnorakie, ale zazwyczaj twórcy wracają z tego pojedynku na tarczy. W przypadku produkcji w reżyserii Antoina Fuqua nie jest źle. Ale mogło być jeszcze lepiej.

Twórca znany z Dnia próby oraz Do utraty sił nie starał się wymyślić na siłę czegoś zupełnie nowego. Pierwowzór, powstały w latach 60., nie był zresztą tak bardzo autorski. Oparty na filmie Akiry Kurosawy Siedmiu samurajów opowiadał historię grupy rewolwerowców, którzy decydują się pomóc grupie zwykłych obywateli w starciu z prześladującą ich grupą przestępców. Nie pieniądze, ale pragnienie przygody poczucie sprawiedliwości są czynnikami motywującymi tytułową siódemkę. Z tej zbieraniny przypadkowych, utalentowanych, ale nie idealnych ludzi, rodzi się mit poświęcenia i walki o słuszną sprawę. Nawet, jeżeli przyjdzie za nią poświęcić życie.

Zobacz również: Joe Manganiello jako Deathstroke w Batmanie Bena Afflecka!

Siedmiu wspaniałych recenzja 1

Antoine Fuqua odświeżył i uwspółcześnił swój film – choć akcja ciągle toczy się na Dzikim Zachodzie w drugiej połowie XIX wieku, to mamy bohaterów, którzy wyjęci są niemal z podręcznika poprawności politycznej. Chisolm (Denzel Washington) jest czarnoskórym kowbojem, łowcą nagród pracującym dla rządu. Josh Faraday (Chris Pratt) to lubujący się w kobietach, alkoholu i karcianych sztuczkach (kolejność dowolna) cwaniak, z pochodzenia Irlandczyk. Goodnight Robicheaux (Ethan Hawk) jest weteranem wojny secesyjnej, wybitnym snajperem, a obecnie zarabia pieniądze na wygrywającym pojedynki rewolwerowe Azjacie o imieniu Billy Rocks (Byung-hun Lee), który opanował do perfekcji sztukę władania bronią białą. W grupie znaleźli się też Meksykanin Vasquez (Manuel Garcia-Rulfo), rdzenny Amerykanin z plemienia Comanche, bo nie wypada powiedzieć „Indianin”, Red Harvest (Martin Sensmeier) oraz biały traper Jack Horne (Vincent D’Onofrio). Do kompletu brakuje tylko Żyda oraz Włocha i geja. Ci pewnie zostali w Nowym Jorku.

Zobacz również: Westworld – nowy serial HBO zaplanowany na kilka lat naprzód?

Siedmiu wspaniałych recenzja 2

Zgodnie z powyższym standardem, ich przeciwnikiem nie może być Meksykanin, jak w pierwowzorze, czy inny przedstawiciel mniejszości etnicznej lub narodowej. W taki razie bycie bandytą przypada białemu, ale jest on twarzą większego zła. Bartholomew Bogue (Peter Sarsgaard) reprezentuje sobą kapitalistyczny wyzysk zwykłych obywateli. Otwierająca sekwencja wyjaśnia, kim są złoczyńcy, uprzykrzający życie prostego ludu. W Rose Creek znajdują się cenne pokłady złota i grupa Bogue’a chce kontrolować cały teren, by czerpać zyski z wydobycia. Bartholomew oferuje zastraszonym mieszkańcom propozycję nie do odrzucenia: 20 dolarów za działkę – mogą skorzystać ze „specjalnej oferty”, albo najpewniej stracić życie w konfrontacji z nim. Część mieszkańców ginie podczas narady w kościele – w tym mąż  Emmy Cullen (Haley Bennett). Budynek zostaje spalony, kilka kobiet zostaje wdowami, a dzieci – sierotami. Tylko socjopata nie poczuje głębokiej empatii do zastraszonych wieśniaków. Owdowiała kobieta, która chyba nosi najbardziej wyzywający dekolt na prerii, jest jedyną osobą „z jajami”, która chce walczyć. Z zebranych wśród mieszkańców pieniędzy powstaje budżet na wynajęcie jego obrońców.

Zobacz również: Nocne życie – Zwiastun nowego filmu gangsterskiego Bena Afflecka!

Siedmiu wspaniałych recenzja 3

Następujące po otwarciu sekwencje płynnie przechodzą jedna w drugą i są do siebie bliźniaczo podobne. Najpierw poznajemy potencjalnego „wspaniałego”, by dowiedzieć się o jego umiejętnościach i krótkiej historii. Antoine Fuqua zręcznie w tych dobrze skonstruowanych scenach używa napięcia i humoru. Są strzelaniny, pojedynki, lekki dowcip i co najważniejsze – moralne zwycięstwo jest zawsze po właściwej stronie. Kiedy grupa zawita w Rose Creek, przyjdzie czas na przepędzenie służących Bogue’owi ludzi i przygotowanie na wielki pojedynek. A ten wypełni prawie całą godzinę wieńczącą film.

Zobacz również: Morgan – recenzja kolejnego filmu o sztucznej inteligencji

Siedmiu wspaniałych recenzja 4

Tytułowych Siedmiu wspaniałych to niemal bogowie, którzy zstąpili z niebios, by walczyć w imię zwykłych ludzi. Każdy ich strzał jest celny, a kule przeciwników prawie się ich nie imają. Sceny strzelanin, choć są wspaniałe choreograficznie i ogląda się je z wielką przyjemnością, tracą przez to wiele autentyzmu. Pewna schematyczność myślenia oraz oddanie większości czasu ekranowego dla akcji odbiło się na rysunku postaci oraz idącą za tym empatią. W scenariuszu, autorstwa Nic Pizzolatto i Richarda Wenka zabrakło miejsca dla zbudowania historii więcej niż trójki rewolwerowców. Brakuje informacji o przeszłości czarnoskórego bohatera i Azjaty. Inteligentny Jack Horne zdaje się mieć w zanadrzu niejedną historię ze swojego życia – w filmie nie usłyszymy żadnej. Red Harvest też został potraktowany po macoszemu. Niewykorzystany jest potencjał Bartholomew Bogue’a, którego postać koncentruje się na złowrogim mrużeniu oczu. Zamiast tego, Fuqua woli dorzucić jeszcze więcej wybuchów, strzałów i slow-motion.

Zobacz również: iPhone 7 oraz iPhone 7 Plus zapowiedziane! Cena, data premiery i specyfikacja nowych modeli Apple’a

Siedmiu wspaniałych recenzja 5

Niedociągnięcia te na szczęście nie psują ogólnie dobrego wrażenia całego filmu. Akcja toczy się płynnie, historia nie ma prawie wcale „spowalniaczy”, a walory produkcyjne i aktorstwo – jak na kino komercyjne – są na dobrym poziomie. Na szczególną uwagę zasługuje muzyka Jamesa Hornera i Simona Franglena. To ostatnia ścieżka dźwiękowa, nad jaką pracował zmarły niedawno kompozytor. Nie tylko odrobinę przerobiony motyw przywodni, który znamy z oryginału, zapada w pamięć. Motyw z trąbką, który przewija się co jakiś czas, przywodzi na myśl serial House of Cards, ale jest wprost elektryzujący. Zdjęcia autorstwa Mauro Fiore ukazują amerykańską przyrodę w całej wspaniałości i majestyczności.

Fuqua nie wynalazł prochu i stworzył rzetelne, świetnie zrealizowane widowisko, które odniesie z pewnością spory sukces finansowy. Siedmiu wspaniałych to udana powtórka z klasyki, ale raczej nie przejdzie do kanonu dzieł nowego westernu.

Za udział w seansie dziękujemy:

http://www.cinema-city.pl/loga/logo_cc2.gif

Redaktor

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?