Nasz piękny, nadwiślański kraj powoli zaczynają podbijać blisko- i dalekowschodnie seriale. Po sukcesie „Wspaniałego stulecia”, tureckiego serialu historycznego, który wszedł na polskie małe ekrany rok temu, TVP postanowiło wypuścić kolejną produkcję opowiadającą o dworskim życiu, intrygach i pięciu się do władzy, podszytą oczywiście romansem. Mowa tutaj o „Cesarzowej Ki”, południowokoreańskiej pseudohistorycznej dramie z lat 2013-2014.
W pierwszym odcinku, trwającym nieco ponad godzinę, dzieje się naprawdę wiele. Można sądzić, że początkowa migawka ze zdarzeń w przyszłości – ślub (niezbyt szczęśliwy?) głównej bohaterki, Ki Seung-nyang (w tej roli Ha Ji-won), z cesarzem Mongolii i dynastii Yuan (Ji Chang-wook) – jest niepotrzebna i to zwyczajny spoiler. Nic bardziej mylnego, bo przecież chodzi o to, jak to tego doszło! I tak cofamy się w czasie o paręnaście lat, kiedy mała Nyang wraz z matką i innymi kobietami zostaje wzięta do niewoli. Młody książę Wang Yoo (Joo Jin-mo), wzięty litością, postanawia je uwolnić, lecz nie przynosi to nic dobrego. Wszystkie – prócz Nyang – w krótkim pościgu zostają zabite. Jeszcze tylko matka przed śmiercią wyznaje, że jej ojciec gdzieś żyje, i tak rozpoczyna się wędrówka Nyang. W poszukiwaniu zemsty oraz swojego ojca (mając tylko pierścień i nazwę „Ki” za trop) zaczyna – przebrana za mężczyznę pod męskim imieniem Seung-nyang – służyć żądnemu władzy Wang Go i za zarobione pieniądze z niezbyt chlubnych prac wyzwalać zniewolone kobiety, w międzyczasie stając się świetnym Szakalem-łucznikiem.
Więcej fabuły nie zdradzę – ale muszę przyznać, że zapowiada się bardzo ciekawie. Historia intryguje, choć pamiętajmy, że to przecież romans historyczny, więc za wiele też nie można wymagać. Zgodności historycznej nawet nie ma co weryfikować, bo większość postaci jest fikcyjna, a i te prawdziwe historyczne żyły w końcu 700 lat temu, trudno zatem tutaj o dużą zgodność z prawdziwymi wydarzeniami.
Za to kostiumy! I scenografia! No, to jest po prostu bajka! Zresztą, jeśli chodzi o seriale kostiumowe, to Azjatom naprawdę to wychodzi. Widać dbałość o najmniejsze szczegóły (co można zauważyć już w otwierającej serial scenie zaślubin), dworski przepych i wiejska bieda są naprawdę dobrze ukazane. Tu ponownie niezbyt zweryfikuję historycznego odwzorowania strojów, ale uwierzmy twórcom na słowo.
Aktorsko również stoi na niezłym poziomie; obeznani w k-dramach na pewno zauważą znane twarze. Azjatycka, koreańska gra aktorska jest specyficzna, ale myślę, że przypadnie do gustu, zwłaszcza że odtwórcom serialowym nieźle to wychodzi.
Nie ukrywajmy, że Polacy (a raczej – Polki) mają słabość do takich obrazów. Pomijając popularność rodzimych (albo wpół-rodzimych) mydlanych oper, to któż z nas nie pamięta o chociażby brazylijskich serialach, jak „Niewolnica Izaura” czy „Zbuntowany anioł”? Tam motyw był podobny – biedna kobieta (niewolnica), bogaty pan/władca. Popularny temat wraz z nutką egzotyki przyniósł sukces zarówno 20, 30 lat temu, jak i teraz. Czy chiński pałac odniesie taki sam efekt (a może nawet lepszy) jak wcześniej osmański harem?
„Cesarzowa Ki” zdaje się być świetną alternatywą zarówno dla rodzimych seriali, które wychodzą już wielu bokiem, jak i zachodnich produkcji. Ten lekki romansowy serial nie jest jakąś wysokich lotów historią, ale to miła odmiana w rodzimej telewizji i dobra okazja do liźnięcia kultury Azji.