Planeta singli 3 wpisuje się w modny ostatnio nurt wyjeżdżania na wieś. Pochodzenie zamieszkujących duże miasta młodych ludzi dopada ich, wywołuje nostalgię i sprawia, że sporo dzieł filmowych podejmuje teraz temat wizyt u mamy, na starych śmieciach. Chwilę po tym, jak Dawid Podsiadło rozbujał cały kraj swoją Małomiasteczkową kampanią, a ponad pół miliona Polaków poszło w pierwszy weekend na sentymentalną podróż (która jednak według wielu się nie udała i to bardzo) Kogel mogel 3, jedziemy na ślub Ani i Tomka. Jedziemy na wieś (zabijcie, nie pamiętam jej nazwy), ktoś bowiem bardzo chciał, aby nasza para pobrała się w rodzinnych stronach Tomka. Spytacie kto? No właśnie nie wiem. Nie bardzo ten film tłumaczy nam, dlaczego na ten ślub mają udać się akurat tam, mimo że Tomek w swe rodzinne strony wraca raczej niechętnie. No, ale jeśli już tak jest, to wieś czeka wielkie świętowanie.
W pierwszej scenie nasza para spotyka się pod Torwarem i jadą się pobrać. Ania od razu zaznacza, że ma dla ukochanego niespodziankę. Nie zgadniecie jaką! Tak, dobrze wpadliście, chodzi dokładnie o to. Zresztą powiedziałem to sobie pod nosem, słysząc te linijkę dialogu. Tak samo zaskakujące są mniej więcej wszystkie twisty i dramaty, jakie ten film ma nam do przekazania. W dodatku, jak wspomniałem już w poprzednim akapicie, czasem film nie widzi potrzeby wyjaśnienia nam dość oczywistych kwestii.
Do tego dochodzi niestety czerstwy żart. Tego jest tutaj naprawdę dużo i nie sposób nie zwrócić na to uwagi. Żarty z zabawką dla psa, wszechobecne głupawe śmieszki z seksu i kilka absurdalnych scen nie poprawia odbioru trzeciej Planety. Jeśli ktoś powie, że taka specyfika wsi, pewnie się zgodzę. Problem jednak w tym, że nie jest to wieś, jaką znamy z realnego życia, a raczej wykreowana z takim podejściem, z jakim kreuje się ogółem światy w polskich komediach romantycznych. Żarty te nie płyną z błyskotliwości scenariusza, z ekranowych wydarzeń. Chęć dośmiesznienia tego filmu przez scenarzystów jest wręcz niepohamowana. A mam wrażenie, że spokojnie były sobie w stanie bez tego poradzić.
Na razie niespecjalnie ten film chwalę, a ocena wskazywałaby na bardziej pozytywny wydźwięk tej recenzji. Jest bowiem jedna rzecz, której w kinie nienawidzę bodaj najbardziej, a jest nią fałsz. Kiedy film pokazuje nam dramat, który jest dramatem z założenia i patrząc spode łba na widza, każe się wzruszać. Dlatego nie cierpię takiego Serce nie sługa, które wypuszczono w ubiegłym roku. Z radością jednak muszę przyznać, że Planeta singli 3 tego taniego dramatu nie ma. Twórcy zapowiadają, że trzecia część nie do końca jest komedią romantyczną. Rzeczywiście, często próbuje uderzyć w tony poważniejsze i bardziej obyczajowe. Cały plus leży w tym, że ja bohaterom tego filmu wierzę. Wierzę w ich problemy, dlatego potrafię je przeżyć razem z nimi. Może to wynikać z faktu, że troszkę się jednak z bohaterami zżyłem przez poprzednie części, może z nieco innych powodów, jednak nie mogę powiedzieć, jakobym podchodził do tego filmu zupełnie bezpłciowo, bądź, co gorsza, z uczuciem kłamstwa. A w takiej formie opowiadania historii to sprawa absolutnie kluczowa.
Wypowiedzieć się o obsadzie mógłbym na zasadzie kopiuj-wklej z recenzji, którą stworzyłem, spisując wrażenia z poprzedniej części. Trzeba jednak pamiętać o wszystkich nowych nazwiskach, z którymi zapoznajemy się w tej części. Mamy matkę Tomka, klasyczną panią domowego ogniska graną przez Marię Pakulnis i ojca, w którego role wciela się Bogusław Linda. Dobrze uzupełniają oni starą gwardię, jednak największe problemy mają z własną relacją. Powiem szczerze, że przez cały seans stosunku matki do ojca pana młodego nie rozszyfrowałem. Może Wy będziecie lepsi. Jest również Borys Szyc, jako niedoceniony brat, któremu w sercu została zadra, która rozwinie się w sami wiecie co.
Podobnie jednak jak przy dwójce, gros wartości tego filmu spoczywa na wątłych barkach Agnieszki Więdłochy i tych nieco bardziej męskich Macieja Stuhra. Nie boje się użyć tego słowa, ale ta pierwsza, wcielając się w postać Ani Kwiatkowskiej jest fantastyczna i zjada na śniadanie wszystkie konkurentki (w tym samą siebie z Kobiety sukcesu czy innego badziewia) do miana najsympatyczniejszej żeńskiej postaci polskich komedii romantycznych razem wzięte. Widziałem praktycznie wszystkich przedstawicieli tego gatunku (z wyjątkiem Podatku od miłości, dajcie znać czy pominąłem słusznie) z ostatnich kilku lat, dlatego jestem w stanie to ocenić. Nasza ekranowa główna para trzyma poziom, a patrząc na dwójkę, nawet go podwyższa.
Mamy problem w Polsce z dobrym kinem obyczajowym, toteż trzeba oddać na duży plus nowej Planecie singli, że dotknąć ciekawych tematów nie tylko spróbowała, ale również na nich nie poległa. Wszystko poprzez wspomnianą wcześniej szczerość. Dlatego też salę kinową opuszczałem z przeświadczeniem, że mógł to być świetny film, naprawdę. Za bardzo jednak podlano go sosem znanym z tanich komedii romantycznych. Może jednak było to konieczne, aby trafił do szerszej publiki. W końcu na swoje wesele Ania i Tomek w samych kinach zaproszą pewnie ze dwa miliony ludzi i pewni większość z nich bawić się będzie lepiej ode mnie. Choć w moim przypadku również nie było źle. Zdecydowanie wolę to, niż śluby takich Greyów…